Nie tylko meduza i żabie oczko. Na stołach w PRL‑u prawdziwą furorę robiły byczki w tomacie
"Meduza", czyli galaretka z nóżek wieprzowych albo "żabie oczko", panierowany i usmażony plaster mortadeli, serwowany z jajkiem sadzonym – to popularne przekąski, które pojawiały się na stołach w czasach PRL. Towarzyszyły im często "byczki w tomacie". Co kryło się pod tą nazwą?
25.09.2023 12:13
Definicję tego produktu znajdziemy w dokumencie z 1960 r. pod fascynującym tytułem "Kontrola cyklów produkcyjnych w przetwórstwie rybnym":
"Do produkcji byczków w pomidorach używano zgodnie z recepturą ryb o mniejszej wartości handlowej, tak zwanej średnicy lub drobnicy, do których zalicza się okoń, płoć, karaś, leszcz, krąp, itp."
W dalszej części dokumentu można poznać tajniki produkcji: "(…) Dzwonka ryb, uprzednio wysortowane według wielkości, przenoszono na sita smażalnicze i w następnym pomieszczeniu smażono na oleju w temperaturze około 160- 175 stopni w ciągu 3-6 minut, zależnie od wielkości kawałków ryb. Po usmażeniu, sita, ze smażoną rybą pozostawiano na specjalnych stołach w celu ocieknięcia oleju. Pakowanie ostygłych i ociekniętych dzwonków do słoików szklanych względnie metalowych puszek, odbywało się ręcznie, po czym stawiano wypełnione w ten sposób naczynia na transporterze taśmowym, który przesuwał je do automatycznej dozownicy celem napełnienia zalewą pomidorową o temperaturze 60-70 st. (…) Bezpośrednio po zalaniu gorącą zalewą słoiki względnie puszki zamykano za pomocą automatycznej zamykarki, a następnie poddawano sterylizacji".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak przyrządzone "byczki w tomacie" były bardzo poszukiwanym towarem w czasach PRL. Konserwę uznawano bowiem za znakomitą przekąskę podczas domowych imprez, świetnie komponującą się choćby z zimną wódką. Bardziej ambitne panie domu przygotowywały z niej pastę kanapkową, zwaną "awanturką" – zawartość puszki mieszano po prostu z białym serem, wzbogacano posiekaną cebulą, szczypiorkiem albo natką pietruszki i przyprawiano np. musztardą lub majonezem.
Byczki w tomacie, zwykle jako "byczki w pomidorach", do dziś pojawiają się w sklepach. Czy warto po nie sięgnąć?
Byczki – wartości odżywcze
Kiedyś miano byczków nosiły różne słodkowodne ryby, dziś po tą nazwą kryje się zwykle sumik karłowaty. Jest doskonałym źródłem łatwo strawnego białka, w tym aminokwasów egzogennych, których organizm nie potrafi sam wyprodukować i muszą być dostarczane wraz z pożywieniem.
Mięso ryb słodkowodnych zawiera stosunkowo niewiele tłuszczu, za to dostarcza mnóstwo cennych witamin z grupy B, zwłaszcza B1, B3 i B4, odpowiedzialnych m.in. za prawidłową pracę układu nerwowego i mózgu, a także pomagających utrzymać kondycję mięśni i regenerujących je po wzmożonym wysiłku.
Byczki stanowią bogate źródło składników mineralnych, choćby fosforu stanowiącego budulec kości i zębów, uczestniczącego w przewodzeniu bodźców nerwowych, regulującego pracę serca oraz pomagającego utrzymać równowagę kwasowo-zasadową. To też skarbnica rzadko spotykanego w naszej diecie selenu, który chroni komórki przed szkodliwym działaniem wolnych rodników i stymuluje system odpornościowy.
Uwaga na skład
Oczywiście przed zakupem warto zapoznać się ze składem konserwy, gdyż na rynku nie brakuje produktów, po które nie należy sięgać. Jednym z najważniejszych kryteriów jest zawartość "wsadu rybnego" – im go więcej, tym lepiej. Jeśli wynosi poniżej 50 proc. zrezygnujmy z kupna.
Co stanowi resztę składu? Woda, olej, przyprawy, warzywa (pomidory, cebula suszona), ale niestety również cukier, często na wysokiej pozycji. Tymczasem Polacy i tak spożywają za dużo sacharozy, czego konsekwencją jest coraz większy problem nadwagą i otyłością. Cukier przyspiesza procesy starzenia organizmu, zakłóca gospodarkę hormonalną oraz osłabia układ odpornościowy. Zakwasza organizm, a także stanowi dobrą pożywkę dla drobnoustrojów, sprzyjając rozwojowi próchnicy czy grzybicy.
W konserwach rybnych znajdziemy często maltodekstrynę – substancję otrzymywaną w wyniku hydrolizy skrobi (zwykle kukurydzianej lub ziemniaczanej), nie tylko przedłużającą trwałość produktu, ale będącą również wzmacniaczem smaku oraz nośnikiem aromatów i barwników. Jednocześnie dostarczającą jednak sporo kalorii i posiadającą wysoki indeks glikemiczny, o czym muszą pamiętać cukrzycy oraz osoby dbające o linię.
Sięgając po "byczki w tomacie" musimy też pamiętać o jeszcze jednej, bardzo ważnej, zasadzie. Po otwarciu konserwę należy od razu wykorzystać, ewentualnie pozostałą zawartość opakowania przełożyć do szklanego naczynia, a następnie umieścić w lodówce, jednak na nie dłużej niż 24 godziny.
Przetrzymywanie przetworów w otwartej puszce grozi przeniknięciem do nich bisfenolu A – związku chemicznego, którym pokrywane jest wnętrze opakowania, co ma chronić zawartość przed kontaktem z metalem. Przeprowadzane w ostatnich latach badania naukowe wykazały, że konsekwencjami jego długotrwałego wchłaniania przez organizm bywają: otyłość, zaburzenia hormonalne, a nawet zwiększone ryzyko pewnych nowotworów.
Dlatego sięgając po ryby w puszce, najlepiej wybierać te, na opakowaniach których widnieje informacja "Bisphenol A free" albo "BPA free".