Pracowali przy przyjęciach komunijnych. Od ich historii aż włos się na głowie jeży
"Sajgon" - słyszę od Pawła, kucharza, kiedy pytam go, jakim słowem określiłby sezon komunijny w branży gastronomicznej. Zdaniem kelnerki Moniki, mijający właśnie miesiąc był czasem pracy ponad siły, a Jarek, również kucharz, dodaje, że ze zmian w weekend w maju zwolnić go może jedynie choroba. Nie chcą narzekać, ale jest sporo ciążących im na sercu kwestii. W branży siedzą od lat i znają ją od podszewki. Oto co mają do powiedzenia.
29.05.2023 | aktual.: 29.05.2023 18:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Paweł na kuchni spędził pół życia. Pracował przy komuniach, weselach, w cateringach, restauracjach i hotelach. Wie, że jest dobrym kucharzem. Co to znaczy dobry kucharz? To ten, który dla każdej z kilkuset osób obecnych na sali przyrządzi trzydaniowy obiad w kuchni mierzącej kilkanaście metrów kwadratowych, w której temperatura od rana nie spada poniżej 40 stopni Celsjusza. W takich właśnie warunkach wielu kucharzy przygotowuje m.in. przyjęcia komunijne.
Zobacz także
Przyjęcie komunijne w lokalu? "Sajgon"
Okres komunijny jest specyficznym czasem w branży. Krzyżuje się z będącym jeszcze u progu rozkwitu sezonem turystycznym, a także weselnym, który teraz ma się doskonale bez względu na porę roku. Mimo że organizowanie przyjęć komunijnych w restauracji zaczyna być standardem, w lwiej części lokali wśród kadry menadżerskiej nadal pokutuje przekonanie, że "obskoczą" ten okres bez zatrudnienia dodatkowych osób. I o ile szukanie oszczędności nikogo nie dziwi, tak robienie tego w ten sposób i w tym czasie sprawia, że ludzie po prostu odwracają się od tej branży.
Opowiada, że średnio obsługują 5-6 komunii jednocześnie. Na możliwości lokalu to optymalna liczba. Natomiast jeśli mowa o personelu, tutaj często brakuje rąk do pracy. Niekiedy jest tak, że staff liczy czworo kelnerów, którzy mają do obsłużenia sześć grup po 30 osób każda. To jest już praca ponad ich siły. Podobnie jest na kuchni. Paweł wspomina, jak do obsługi grup, liczących łącznie 200 gości komunijnych, skierowano go do pracy tylko z jednym kucharzem. Grup było kilka i każda miała inne menu. "Sajgon" - kwituje kucharz.
"Pot leje się z czoła", "Nie mamy czasu na to, żeby zjeść"
Taka uroczystość jak pierwsza komunia planowana jest z dużym wyprzedzeniem - wiele miejsc ma zaklepane terminy na lata do przodu. Dlaczego więc, dopiero kiedy przychodzi maj, zaczyna się gorączkowe szukanie kogokolwiek do pomocy? Wystarczy zajrzeć na facebookowe grupy branżowe, gdzie w ostatnim czasie miał miejsce istny wysyp ofert pracy. Takie osoby, które wpadają do pomocy, nazywa się "skoczkami". Niestety, najczęściej są zatrudniani "na gębę", więc bywa, że po prostu w pracy się nie pojawiają.
Monika dodaje, że w lokalu, w którym pracuje, tegoroczne komunie obsługiwano osłabionym składem. Zatrudniono jedną dodatkową osobę, ale to wciąż nie poprawiało sytuacji. Mimo to grafik starała się planować tak, by każdy z kelnerów miał chwilę na odsapnięcie. Ale kiedy jeden szedł na wolne, kolejny musiał pracować dwa razy ciężej.
Jarek kwituje zaś, że jego - jako kucharza - z przyjścia w weekend do pracy zwolnić mogłaby jedynie choroba bądź inna nagła okoliczność. W maju wszystkie ręce są potrzebne do pracy.
Napięcia, spięcia i dzieci na hulajnodze
Kiedy pracuje się w stresie i przemęczeniu, łatwo o błędy i niedopatrzenia. A te dodatkowo komplikują i tak nieraz napiętą sytuację podczas obsługi przyjęcia komunijnego. Do spięć dochodzi najczęściej na linii kuchnia-sala czy goście-sala. To kelnerzy pracują na tzw. froncie, więc "obrywają" najczęściej jako pierwsi. Monika tłumaczy, że goście potrafią mieć wymagania niemożliwe do spełnienia przez personel, a wszelkie rozmowy ucinają klasycznym: "płacę, więc wymagam". Bywa też, że winą za nieudaną imprezę obarcza się kucharzy.
Nie sposób nie wspomnieć o dzieciach, których na komuniach są całe gromady. Zdarza się, że rodzice decydują się na zatrudnienie animatora. Kiedy jednak maluchy nie są zaopiekowanie i robią, co chcą, nie do końca zdają sobie sprawę, że ich zachowanie może doprowadzić do nieszczęścia. Rodzice obruszają się, kiedy kelnerzy zwracają ich pociechom uwagę, by nie biegały, kiedy np. wynoszone są wazy z gorącym rosołem.
W gastronomii dużo zmienia się na lepsze, chociaż sporo jeszcze zostało do przepracowania. Jarek tłumaczy, że pracodawcy wiedzą, że za ciężką i solidną pracę trzeba dobrze zapłacić. Nie narzeka, lubi swój zawód i podchodzi do niego z sercem. Podobnie Monika. Przyznaje, że czuje dużą satysfakcję, kiedy słyszy od swoich gości pozytywny feedback na temat imprezy. Paweł zaś zmienia branżę i podnosi, że sporo jego kolegów po fachu planuje bądź już zrobiło to samo.
Karina Czernik, dziennikarka Wirtualnej Polski