Tak wygląda menu VIP na Openerze. Uwagę zwraca jedno
Open'er nabiera tempa, kolejne tłumy gwiazd jadą na pole festiwalowe, obserwując z niepokojem doniesienia pogodowe. Po szaleństwie pod sceną trzeba się posilić. Na widok menu ze strefy VIP można porządnie zgłodnieć.
Ceny na festiwalach przyprawiają o dreszcze, ale stałych bywalców to już wcale nie dziwi. Jest drogo, będzie drogo i tutaj nie ma o czym za dużo dyskutować. Jednodniowy karnet kosztuje 555 zł, do tego trochę zaskórniaków na jedzenie i picie, ale szczęście liczy się we wspomnieniach, a nie w wydanych pieniądzach. Wszyscy festiwalowicze wiedzą, że Open'er to jedna z najdroższych imprez, ale nie odstrasza to ani stałych bywalców, ani nowy narybek koncertowy.
Open'er to nie są stoiska z kiełbasą z grilla czy bigosem. Są belgijskie frytki, sushi i krewetki, a cenom ze stoisk dla zwykłych zjadaczy chleba przyjrzała się Basia Żelazko z WP Film.
Jedzenie w strefie VIP
Open'er oferuje kilka różnych wersji biletów. Droższe z nich to "VIP". W ich cenie zawarty jest bezpłatny parking, osobne wejście na festiwal, zaplecze sanitarne o podwyższonym standardzie czy też punkty ładowania telefonów, co uciszy niejednego miłośnika social mediów. Poza tym szczęśliwi posiadacze biletów dostają także dostęp do strefy VIP. Tam czeka na nich restauracja, w której zamówić mogą prawdziwe rarytasy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odwiedziłam najstarszy targ w Wilnie - oto co można tam kupić
Obowiązuje tutaj menu sharingowe, czyli modny w ostatnim czasie koncept talerzyków. Polega to na serwowaniu dań w taki sposób, by dzielić się nimi ze znajomymi. Złośliwi twierdzą, że to po prostu serwowanie przystawek w cenie dań głównych, ale fanów takich rozwiązań nie brakuje. Bistro VIP na Open'erze oferuje wszystko to, co modne, sezonowe lub po prostu nietypowe. Zamówić można chłodnik pomidorowy z creme, fraiche, lubczykiem i wędzonym twarogiem, marynowanego łososia na pieczonym ziemniaku z gzikiem i chrzanem, smażone tofu w zielonym curry z sezamem czy brokuły w tempurze z majonezem kimchi. Jak zostanie miejsce w żołądku, to wybrać można jeden z trzech deserów: mus matcha z mango i kafirem, truskawki macerowane z pistacjami w syropie z bzu i sernik z sosem czekoladowym i chałwą.
Jest kontrast
Jak można dostrzec na zdjęciu wyżej, ceny są jasne i klarowne. Dwa dania to 100 zł, za cztery zapłacić trzeba 180 zł, a za ucztę złożoną z 6 dań 260 zł. Innych opcji nie ma. Jest drogo, ale przede wszystkim to Open'er i potrawy dość ekskluzywne, więc w tym przypadku nie ma szoku. Ujednolicenie jest z pewnością wygodne dla pracowników, którzy na brak pracy nie narzekają.
Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że nie zawsze jest sprawiedliwe. W oczy rzuca się to, że zarówno za truflowe risotto czy tataki z tuńczyka zapłacić trzeba tyle samo, co za brokuły z w tempurze czy frytki. Co prawda towarzyszy im parmezan, majonez i oliwa truflowa, ale można poczuć pewną dozę cenowej niesprawiedliwości. Z drugiej strony frytki z batata z sosem czosnkowym, truflową oliwą oraz grana padano u Kuby Wojewódzkiego kosztowały 32 zł, więc może cena z Open'era nie powinna nikogo dziwić?
Ostatecznie, na festiwalu, gdzie muzyka i atmosfera grają pierwsze skrzypce, jedzenie to często po prostu dodatek, za który jesteśmy gotowi zapłacić więcej.