Chłodnik Magdy Gessler kontra bar mleczny. Który smak wygrał?
Chłodnik to dla wielu osób smak lata, tradycji i kulinarnych wspomnień z dzieciństwa. Dla mnie również. Dlatego postanowiłem sprawdzić, jak smakuje chłodnik w dwóch skrajnie różnych miejscach — w słynnej restauracji Magdy Gessler oraz w warszawskim barze mlecznym. Wynik tego eksperymentu kulinarnego zaskoczył mnie bardziej, niż się spodziewałem.
Chłodnik to dla mnie smak dzieciństwa. Kojarzy mi się z upalnymi dniami, kiedy moja babcia podawała go na werandzie, a ja zanurzałem w nim kromkę chleba z masłem. Z sentymentu do tego letniego klasyka postanowiłem sprawdzić, jak smakuje chłodnik w dwóch zupełnie różnych miejscach - w renomowanej restauracji Magdy Gessler oraz w warszawskim barze mlecznym. Efekt? Zaskoczenie, zachwyt, rozczarowanie... i niesmak, który pozostał na długo.
Chłodnik w barze mlecznym - tanio, ale bez smaku
Pierwszy przystanek mojego chłodnikowego tournée to bar mleczny przy ul. Lindleya w Warszawie. Miejsce, które do tej pory kojarzyło mi się z domową kuchnią, prostotą i solidnymi porcjami za niewielkie pieniądze. Ponad 3 tysiące pozytywnych opinii na Google także zachęciło, aby właśnie to miejsce wybrać do testu. Chłodnik kosztował tam 16 złotych, więc bez większego zastanowienia złożyłem zamówienie.
Kiedy kelnerka podała mi talerz, od razu coś mi nie pasowało. Kolor był blady, jakby ktoś dolał tam zbyt dużo śmietany. W smaku? Mdło, nijako i zaskakująco bez wyrazu. Konsystencja zupy była wodnista, a ilość śmietany dominowała nad wszystkim innym. Ledwo wyczuwalne warzywa, jajko bez smaku i minimalna ilość przypraw, które powinny podkreślać to danie.
Zjadłem grzecznościowo połowę, choć muszę przyznać — nie miałem na to większej ochoty. To nie był chłodnik, którego oczekiwałem. Gdzie ta świeżość? Gdzie koperkowy aromat? Gdzie chrupiące warzywa? Tutaj wszystko było na "nie". Już wiem na pewno — tego chłodnika nie kupiłbym ponownie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bez garnka i gotowania na kuchence. Litewska zupa to najlepszy obiad na upały
Chłodnik u Magdy Gessler — kulinarna perełka za 36 złotych
Drugi chłodnik tego lata spróbowałem w znanej restauracji "Słodki Słony" Lary i Magdy Gessler. Już sam fakt, że zupa na zimno kosztowała 36 złotych, sprawił, że moje oczekiwania wzrosły do poziomu Mount Everestu. Wnętrze lokalu — jak to bywa u Magdy Gessler — przyjemne, eleganckie i pełne detali. Siadam, zamawiam chłodnik i czekam.
Gdy pojawił się na stole, od razu wiedziałem, że to będzie coś wyjątkowego. Kolor intensywny, różowy, niemal fuksjowy. W środku dużo botwinki, rzodkiewka, jajko ugotowane idealnie na twardo. Już pierwsza łyżka potwierdziła moje przypuszczenia: chłodnik był absolutnie rewelacyjny. Idealnie doprawiony, kwaskowaty, pełen świeżych warzyw i ziół. I co ciekawe — nie był zabielany śmietaną, co dla mnie jest ogromnym plusem. Smak botwinki był intensywny i nieprzytłumiony.
Jedyny minus? Porcja. Jak na 36 złotych była dość skromna. Zanim na dobre się rozsmakowałem, talerz był pusty. Ale mimo to, chłodnik był tak dobry, że nie miałem żalu. Gdyby nie cena i rozmiar porcji, zamówiłbym jeszcze jeden.
Dlaczego chłodnik chłodnikowi nierówny?
Mój eksperyment kulinarny pokazał jasno: nie każdy chłodnik to chłodnik. Różnice były kolosalne. Chłodnik w barze mlecznym był jak tanie perfumy — niby coś tam pachnie, ale nie do końca wiadomo co. Zupa była mdła, przeładowana śmietaną i pozbawiona jakiejkolwiek głębi smaku. Wrażenie było takie, jakby ktoś wrzucił kilka ogórków do kefiru i nazwał to chłodnikiem.
U Gessler było odwrotnie. Każdy składnik miał znaczenie. Botwinka smakowała jak botwinka, rzodkiewka była chrupiąca, a przyprawy idealnie wyważone. Chłodnik był świeży, wyrazisty i pięknie podany. To była nie tylko zupa, to było kulinarne doświadczenie. A nie ukrywajmy, że w sezonowych potrawach, na które czekamy resztę roku, to ma znaczenie.