Sosy Makłowicza kuszą ceną i nazwiskiem. A jak wypadają smakowo?
Sosy towarzyszą Polakom niemal przy każdej okazji - od codziennych posiłków po weekendowe spotkania przy grillu. Do tej tradycji dołączył Robert Makłowicz, sygnując swoim nazwiskiem serię gotowych sosów w niewielkich opakowaniach. Jak wypadają na tle innych dostępnych produktów i czy faktycznie niosą ze sobą coś więcej niż znane już smaki?
Nie ma w Polsce stołu bez sosu. Frytki bez ketchupu? Kotlet bez musztardy? Grill bez czegoś do maczania? Nie do pomyślenia. Sos to ten składnik, który ratuje nijakie mięso, skleja przypadkową kanapkę i sprawia, że ziemniak z rusztu staje się czymś więcej niż tylko przypalonym ziemniakiem. Polacy od lat sosami stoją, a im więcej butelek i kubeczków na stole, tym weselej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Grillowana kiełbasa z najlepszymi dodatkami. Już więcej nie podasz jej ze zwykłą kromką
Sosy, które poleca Robert Makłowicz
I oto w ten narodowy zwyczaj wchodzi Robert Makłowicz. Człowiek, który przez lata uczył nas, że kuchnia to przygoda, a podróż przez smaki może być tak samo ciekawa jak zwiedzanie zabytków. Ten sam, który potrafi zagwizdać fiu-fiu na widok rumuńskiego gulaszu i który bez cienia ironii powie, że jedzenie to powód do szczęścia. Teraz jego nazwisko trafia na kubeczki z sosami. Czy to genialny pomysł, czy raczej dysonans poznawczy?
Do wyboru mamy trzy podstawowe warianty: meksykański, toskański i barbecue. Każdy ma reprezentować inny kierunek kulinarny - trochę ostrości, trochę ziół, trochę dymu. Na papierze brzmi obiecująco. A jak jest w praktyce?
Analiza składu i smaku sosów Makłowicz i Synowie
Sos meksykański ma być pikantny. W składzie znajdziemy przecier pomidorowy, chili, kmin rzymski i oregano. Do tego cukier i ocet, czyli klasyczny fundament większości sosów przemysłowych. Ostrość? Jest, ale symboliczna, może też dlatego, że nad składem widnieje już określenie "w stylu meksykańskim". To raczej pomidorowa baza z nutą pieprzności niż ogień rodem z Meksyku. Można nim posmarować tortillę, podać do frytek albo burgera. Nie zaskoczy, ale też nie rozczaruje.
Sos toskański jawi się jako najbardziej domowy. Oprócz pomidorów mamy tu zioła – bazylia, oregano. Już samo to daje złudzenie, że ktoś się postarał. Oczywiście cukier i ocet znów są wysoko w składzie, bo inaczej się nie da. Jednak smak jest pełniejszy, bardziej złożony, bliższy kuchni, w której faktycznie ktoś coś kroi, sieka i miesza. To sos, który można spokojnie wykorzystać nie tylko do grilla, ale i do makaronu, zapiekanki czy jako szybką bazę do pomidorowego sosu "na winie". Gdybym miała wskazać zwycięzcę tego trio – to tutaj.
Sos barbecue to już zupełnie inna opowieść. W składzie na pierwszym miejscu woda, a następnie dwa rodzaje słodzidła: cukier i melasa z trzciny cukrowej. Jest też ocet, skrobia i 3,5 proc. przecieru pomidorowego. Do tego aromat dymu wędzarniczego, niewyszczególnione przyprawy i konserwant. Brzmi jak laboratorium, ale efekt jest dokładnie taki, jakiego oczekuje klient: słodki, lepki, intensywnie pachnący grillem. To sos, który polubi każdy fan fast foodu, ale niekoniecznie ktoś, kto szuka czegoś bliższego naturze.
Ile zapłaciłam za sosy i czy kupiłabym je ponownie?
W sklepie online zapłaciłam za każdy 2,49 zł. Nie jest to dużo, a i wygodne opakowanie pomaga uniknąć marnowania przez wielotygodniowe trzymanie butelki z sosem na drzwiach lodówki. Czy nazwisko Makłowicz zmienia postrzeganie? Tak. Na półce te sosy wyróżniają się choćby dlatego, że patrzy na nas twarz człowieka, którego lubimy. To działa na emocje i budzi zaufanie. Ale jeśli ktoś liczy, że skład będzie rewolucją w tej kategorii, to raczej się zdziwi. Sosy Makłowicza nie różnią się zasadniczo od innych w tej samej półce cenowej. Warto o tym pamiętać, zanim zaczniemy oczekiwać cudów.
Nie ma tu więc kulinarnego przełomu. Są trzy sosy, które odpowiadają gustom Polaków: trochę ostrości, trochę ziół, trochę dymu. Wygodne, tanie, praktyczne. Najbardziej naturalny - toskański. Najbardziej kompromisowy - meksykański. Najbardziej przetworzony - BBQ. I może właśnie w tym tkwi cała prawda o sosach Makłowicza: są dokładnie takie, jakich się spodziewamy. Nie więcej, nie mniej.
Czy będziemy gwizdać fiu-fiu jak sam mistrz na widok paelli w hiszpańskiej tawernie? Raczej nie. Ale czy będziemy się cieszyć jak pies jedzący koperek, bo prosty kubeczek sosu potrafił uratować grillowaną kiełbasę? Bardzo możliwe.