Przez tydzień gotowałam posiłki, na które wydałam 100 zł. Sprawdziłam, czy można jeść zdrowo i smacznie za taką kwotę
W lutym br. inflacja przebiła sufit i osiągnęła rekordowy od grudnia 1997 r. wynik - 18,4 proc. rok do roku. Tym samym na koszyk zakupowy, który wcześniej kosztował nas 100 zł, po takim inflacyjnym wystrzale trzeba już wydać 118,4 zł. Postanowiłam więc zacisnąć mocniej pasa i wziąć się za ostre planowanie wydatków. Efekt? Przeżyłam tydzień za 100 zł, jedząc smacznie i zdrowo.
01.05.2023 | aktual.: 02.05.2023 09:48
Absolutnie nie stawiam się tutaj w roli wyczynowca. Wierzę, że są i tacy, którzy muszą podołać takiemu zadaniu z pięćdziesięcioma złotymi w portfelu. Tym doświadczaniem chciałam pokazać, że planowanie, intuicyjne gotowanie i niekiedy kombinowanie w kuchni jest kluczem do rozsądnego rozporządzania zasobami znajdującymi się w naszych szafkach i lodówkach. Stąd też przedstawiam łatwe w wykonaniu dania, niewymagające większych umiejętności kulinarnych.
Tanio już było
Jak podaje GUS, w marcu b.r. najmocniej podrożały ceny w zakresie żywności i napojów bezalkoholowych - o 24 proc. Na szczycie "inflacyjnej listy przebojów" znalazł się cukier - rok temu był tańszy o 81,5 proc. Na drugim stopniu podium uplasowało się mleko, a następnie kolejno: jaja, mąka, warzywa, ryż, sery i twarogi, wieprzowina, pieczywo - ceny wszystkich wzrosły o ponad 25 proc. w ujęciu rocznym.
To dużo, zważywszy na fakt, że pełzający wzrost pensji w lwiej części branż nie dogania galopującej inflacji. Siła nabywcza pieniądza maleje, kurczą się nasze oszczędności, a w sklepach przy kasie sięgamy coraz głębiej do kieszeni. Co zrobić z tym fantem? Jak wynika z badania Tutore Poland (przeprowadzonego w styczniu 2023 r.) aż 88 proc. Polaków oszczędza z uwagi na wysoką inflację oraz trudną sytuację gospodarczą, z czego 66 proc. respondentów, by zaoszczędzić, gotuje w domu i ogranicza wyjścia do restauracji.
100 zł na tydzień? Do tego potrzebny jest plan
Zaplanowałam więc skrupulatnie tygodniowe menu. Stworzyłam niedługą listę zakupów, gęstą w uniwersalne i nierażąco drogie produkty. Niestety, w sklepie stanęłam przed wieloma dylematami. Do domu chciałam wrócić z papryką, lecz w koszyku finalnie wylądowała kilogramowa siatka poczciwych buraków. Kiedy waga "wypluła" etykietkę wskazującą 8 zł za sztukę czerwonego warzywa, bez zastanowienia podziękowałam tejże za udział w moim doświadczeniu. Buraki też się sprawdzą.
Czego nie ma w mojej liście zakupów? Kawy, przypraw i tłuszczu do smażenia. Po szybkim rekonesansie okazało się, że mam ich na tyle, że kupienie kolejnych byłoby zbrodnią. Wszystkie artykuły postanowiłam nabyć za jednym razem w supermarkecie. Zauważyłam, że najwięcej nadprogramowych produktów ląduje w moim koszyku, kiedy wpadam do sklepu dosłownie na moment, np. po pieczywo. Na tydzień zrezygnowałam więc z odwiedzin w pobliskim markecie i postanowiłam samodzielnie upiec chleb.
300 gramów przesianej pełnoziarnistej mąki połączyłam z opakowaniem (8 gramów) suchych drożdży, solą i olejem (tu powinno być masło, ale jego nie zmieściłam już na liście). Stopniowo, wyrabiając ciasto, dolewałam przegotowaną, ciepłą wodę - ok. 300 ml. Chleb nie był tak puszysty, jak ten z białej mąki, ale ładnie wyrósł i służył mi przez następnych kilka dni.
Dzień pierwszy. Taniej nie znaczy gorzej
Skoro ma być zdrowo i smacznie, zaczęłam od owsianki. Porcję (ok. 80 gramów) górskich płatków zalałam... zaparzoną kawą. Dla słodyczy dodałam jednego banana i pokruszyłam dwie kostki gorzkiej czekolady. Do tego kleks jogurtu naturalnego. Smaczne i syte.
Na obiad podałam klasyczną zupę ogórkową z nieklasycznym dodatkiem, chmurką z jajka. Wybaczcie, jeśli popełniłam herezję, lecz zamiast klasycznej włoszczyzny, której będę również potrzebować do przygotowania innej zupy, kupiłam mrożoną, pokrojoną w paski. Po prostu - tak było taniej. Ale też przyzwoicie smacznie. Do zupy dorzuciłam duże kawałki ziemniaków.
Wątróbkowe pate z gruszką i cebulą to moja propozycja na kolację. Wątróbka - po pierwsze jest niedroga, po drugie - w formie kremowego musu naprawdę smaczna. Delikatną, jeszcze ciepłą pastą posmarowałam trzy kromki własnoręcznie upieczonego chleba. Na wierzchu wylądowało kilka plasterków kiszonego ogórka, odrobina posiekanej natki pietruszki i czarnuszka.
Dzień drugi. Nic nie może się zmarnować
Tak jak większość, gotuję zazwyczaj na tyle, by wystarczyło nie tylko na jeden raz. Dlatego też drugiego dnia na śniadanie podałam pastę z wątróbki na chlebie, natomiast resztę zupy ogórkowej zjadłam na kolację.
Na obiad przyrządziłam pulpety z mięsa z indyka z nadzieniem serowo-ziołowym i zapiekanymi ziemniakami oraz surówką z marchewki i jabłka. Farsz zrobiłam z twarogu doprawionego solą, pieprzem, świeżą natką i skórką z cytryny. Prosta rzecz, a dzięki niej pulpety były soczyste i miały przyjemnie odświeżający smak. Po dwóch dniach mogę stanowczo stwierdzić, że posiłki były syte i ani przez chwilę nie poczułam się głodna. Garnki wyczyściłam do cna, ilość zmarnowanej żywności - zero.
Dzień trzeci. Szaleństwa ciąg dalszy
Kolejny dzień rozpoczęłam cynamonowymi naleśnikami pełnoziarnistymi. Wypełniłam je musem straciatella, przygotowanym z twarogu zblendowanego z jogurtem naturalnym i pokruszoną gorzką czekoladą. Słodkości całemu daniu dały pieczone owoce: gruszka i jabłko.
Lichy, bo lichy, ale był. Rosół ugotowałam na jednym udku z kurczaka i mrożonych, uprzednio podsmażonych warzywach. Dorzuciłam połówkę podpieczonej cebuli w łupinie i doprawiłam lubczykiem. Makaron niestety nie zmieściłby się w stuzłotowym limicie, więc zrobiłam go sobie sama - z marchewki startej na grubych oczkach.
Na drugie danie podałam kotleciki warzywne z szarpanym mięsem. To nic innego, jak pozostałości po wywarze, wymieszane z łyżką mąki i odrobiną ubitej aquafaby (to woda spod ciecierzycy, której użyłam zamiast jajek, aby później mi ich nie zabrakło). Masę doprawiłam i uformowałam z niej kotleciki wielkości "mielonych", a następnie piekłam, aż nabrały rumianego koloru. Wierzcie, smakowały naprawdę nieźle. Na koniec dnia podpiekłam kromki domowego pieczywa i podałam je z duszonymi pomidorami, pieczarkami i cebulą oraz dwoma jajkami w koszulce.
Półmetek tygodnia za 100 zł. Nie jest źle
W lodówce zostało jeszcze sporo warzyw, jest też jedno udko z kurczaka i część mięsa mielonego, którego nie wykorzystałam w całości, przyrządzając pulpety. Została też konkretna porcja rosołu. Na nią mam pomysł - kupiłam bukiet mrożonych warzyw, więc na kolację czwartego dnia zjem jarzynową.
Śniadanie znów było na słodko. Na bazie jogurtu naturalnego zrobiłam nieco gęstsze, niż na naleśniki ciasto i wymieszałam je z rozgniecionym bananem. Placuszki usmażyłam na niewielkiej ilości oleju i podałam z jogurtem naturalnym zblednowanym z gruszką.
Wiem, że kolacja będzie lekka, więc postanowiłam zaszaleć z obiadem. Udko z kurczaka upiekłam w mieszance ziół i podałam je z frytkami z buraka oraz świeżą sałatką z pomidorem i natką pietruszki.
Dzień piąty. Przeglądam zapasy
W moim koszyku zakupowym znalazła się ciecierzyca w puszce. Aquafaba również ma swoje zastosowanie w kuchni i nie warto jej wylewać. Wcześniej użyłam jej jako zamiennika jajka w placuszkach, ale z powodzeniem można ją także ubić na pianę. Ja do tak przygotowanej dodałam krem stworzony z banana zblendowanego z gorzką czekoladą. Całość wymieszałam i finalnie otrzymałam puszysty mus, który podałam do jabłkowej owsianki z jogurtem naturalnym.
Zależało mi na szybkim obiedzie. Ugotowałam wiec makaron spaghetti, a mięso mielone podsmażyłam z marchewką, cebulą, czosnkiem i dusiłam chwilę w pomidorach z puszki. Sól, pieprz, oregano. Gotowe. Na kolację zaś (i śniadanie następnego dnia) zrobiłam pastę twarogowo-jogurtową z pieczonym burakiem, doprawioną tymiankiem.
Dzień szósty. Zapasy kurczą się
Zostało mi kilka ziemniaków, cebula, kawałek pomidora, trzy jajka, pieczarki, parę sztuk marchewki i buraka. Śniadanie mam z poprzedniego dnia, natomiast w kwestii obiadu postawiłam na jedno z prostszych rozwiązań - placki ziemniaczane. Nietypowe, bo pieczone i z dużą ilością marchewki w środku. Do nich dodałam kremowy sos pieczarkowy, zrobiony na bazie duszonych grzybów i jogurtu naturalnego.
Chcę też wykorzystać ciecierzycę. Skropiłam ją kilkoma kroplami oleju, oprószyłam słodką papryką wędzoną oraz mieloną kolendrą i piekłam do chrupkości. Podałam ją z marchewkowym puree, utartym z dodatkiem przyprawy curry.
Siódmego dnia lecę na oparach
Na blacie kuchennym mam jednego ziemniaka, jednego buraka, dwie marchewki, dwie pieczarki i pół puszki ciecierzycy. Na półce w lodówce na swoją kolej czeka resztka twarogu i mleka, jedno jajko oraz kawałek pomidora.
Szybkim ruchem dłoni roztrzepałam jajko z niewielką ilością mleka i tak przygotowaną masę wylałam na podsmażonego pomidora z pieczarką. Omlet podałam z domowym chlebem. Nie był już najświeższy, wiec kromki upiekłam na grzanki.
Obiad to prawdziwa mieszanina wszystkiego, co nawinęło mi się pod ręce. Z buraka (część zostawiłam na kolację), ziemniaka, cebuli, marchewki i pieczarki zrobiłam mix pieczonych warzyw, wierzch dania posypałam twarogiem, natką i czarnuszką.
A kolacja to typowe zamiatanie lodówki. Pastę a'la hummus (bo bez kluczowej tahini czy kuminu) stworzyłam z reszty ciecierzycy zblednowanej z ugotowanym do miękkości burakiem, doprawiłam majerankiem i podałam z wykrojonymi z ostatniej marchewki słupkami.
Udało się.
Tydzień za 100 zł. Plusy i minusy
Zaoszczędziłam sporo pieniędzy, ale na pewno nie czasu. Muszę przyznać, że większość wolnych chwil spędziłam przy kuchence. Nie było też miejsca na zachcianki czy "dzisiaj mam ochotę na...". Jadłam to, co zaplanowałam. Koniec, kropka.
Każdego dnia jednak fundowałam sobie porcję warzyw i owoców, znalazła się też przestrzeń na słodkie śniadania. Z czystym sumieniem stwierdzam również, że nie chodziłam głodna czy osłabiona (przy umiarkowanej aktywności fizycznej). Szczerze - polecam, by na własnej skórze przetestować taki tydzień za 100 zł.
Nie chodzi nawet o to, by wdrożyć na stałe tak restrykcyjny plan działania. Ten eksperyment uczy jednak rozsądniejszego wydawania pieniędzy na produkty żywnościowe, bardziej kreatywnego podejścia do przepisów i przede wszystkim - większego szacunku do jedzenia. Mając świadomość, że dysponujecie ograniczoną liczbą produktów, nie przyjdzie wam do głowy, by cokolwiek zmarnować.
Karina Czernik, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zobacz także przepis na ziemniaki po góralsku: