Hitowa nowość na jarmarkach bożonarodzeniowych. Kolejki ustawiają się, aby spróbować
Sezon na jarmarki bożonarodzeniowe w pełni. Poza świąteczną atmosferą, lampkami i bombkami skusić się można na rozmaite smakołyki. Część z nich to stali bywalcy tego typu imprez, ale to nowości wywołują największe zainteresowanie. Na jedną z nich trafiłam podczas spaceru po gdańskim jarmarku.
Jarmarki bożonarodzeniowe co roku przyciągają tłumy, a największe kolejki zbierają się pod budkami z jedzeniem. Są tutaj oczywiście takie klasyki, jak langosze, grzane wino, frytki, gorąca czekolada czy nieodzowne pajdy ze smalcem. Na dużych wałkach kręcą się również kołacze, czyli węgierskie ciastka drożdżowe, tradycyjnie opiekane nad żarzącym się ogniem. W tym roku w Gdańsku można ich spróbować w nieco innej, niecodziennej odsłonie.
Węgierskie langosze z kwaśną śmietaną, serem i czosnkiem to smak wakacji i jarmarków. Odtworzysz je we własnej kuchni
Kołacze, czyli słodka tradycja z Węgier
Czasem nie trzeba rezerwować biletu do Budapesztu, by spróbować węgierskich przysmaków. Polacy pokochali langosze i po drożdżowe placki z kwaśną śmietaną i startym serem potrafią ustawiać się w kolejkach. Na świątecznych jarmarkach królują także kołacze, a podglądanie tego, jak powstają, hipnotyzuje nie tylko najmłodszych miłośników słodkości.
Podstawa jest prosta, bo do przygotowania ciasta używa się jedynie mąki, drożdży, cukru, mleka i masła. Ciasto musi być dobrze wyrobione i pokrojone na długie paski. Wtedy dopiero zaczyna się cała zabawa. Kawałki ciasta trafiają na specjalne wałki.
Następnie są opiekane nad otwartym ogniem, dzięki czemu nabierają chrupiącej, brązowej skórki. Podczas pieczenia nieraz sypie się także cukier, aby dodatkowo skarmelizować powierzchnię kołacza. Później doprawia się gotowy wypiek cynamonem, orzechami lub kakao, ale we współczesnej wersji można zamówić też kołacza z popularnym kremem czekoladowym czy orzeszkami.
To jeden z najpopularniejszych wypieków z Węgier, chociaż jego odpowiedniki znaleźć można też w innych krajach. Słowacy mają swój trdelnik, który wygląda jak brat bliźniak węgierskiego kołacza, a i pewnych podobieństw w sposobie pieczenia doszukać si można w naszym sękaczu.
Smash kołacz na jarmarku w Gdańsku
Oczywiście nikt żywego ogniska na jarmarku nie rozpala i kołacze pieczone są najczęściej w specjalnym urządzeniu, przypominającym pionowy piec. Co roku przyciągają tłumy, bo nic nie rozgrzewa zmarzniętych dłoni bardziej niż gorący kołacz prosto z pieca.
Z jednej strony tradycyjny smak sam się broni, z drugiej sprzedawcy coraz częściej szukają sposobów na to, by zaskoczyć klientów i przyciągnąć ich uwagę. Mogłoby się wydawać, że w temacie kołaczy powiedziano już wszystko, ale na gdańskim jarmarku czekała na mnie niespodzianka.
Smash kołacze to nic innego, jak nadziane dodatkową porcją słodyczy ciastka, które są później zgniatane i krojone na kawałki. "Smash" to sposób serwowania znany raczej z burgerów, w których mięso wołowe nie jest grubym kotletem, a mocno rozgniecionym i soczystym plackiem. W przypadku kołacza aż chce się powiedzieć, że to trochę tak, jakbyś zostawił w samochodzie karton z zamówieniem, na które nieostrożny pasażer przysiadłby w pośpiechu, a potem ratował sytuację bitą śmietaną. W podobny sposób powstał zresztą deser eton mess, czyli dekonstrukcja bezy według legendy związana z wypadkiem z biegnącym labradorem.
Smash kołacze w Gdańsku kupić można w domu numer 104, przy ulicy Bogusławskiej. Dostępne są w dwóch wersjach: szarlotka z prażonymi jabłkami, bitą śmietaną, cynamonem i białą czekoladą oraz lotus z ciasteczkowym kremem, pokruszonym ciasteczkiem, białą czekoladą i bitą śmietaną.
Mój wybór pada na tę drugą opcję. Czas oczekiwania jest krótki, bo przezornie stoisko odwiedziłam przed godzinami szczytu. Później czekałoby mnie stanie w długich kolejkach, bo filmiki ze smash kołaczem szybko stały się viralem.
Jak smakuje smash kołacz? Jest słodko i to bardzo słodko. Porcja standardowej wielkości kołacza kosztuje 34 zł. Ilość dodatków i słodkich akcentów sprawia jednak, że zjedzenie samodzielnie całej porcji jest praktycznie niemożliwe, a i w dwie osoby nie jest łatwym wyzwaniem. To deser idealny dla tych, którym zawsze za mało cukru, chociaż diabetolog pewnie pokiwałby z dezaprobatą głową.
Czy warto? Tak, ale pod warunkiem, że potraktujemy to jako ciekawostkę i zjemy to w większej grupie. Mówi się przecież, że "sharing is caring", a smash kołacz zdecydowanie zachęca do tego, by zjeść deser z jednego talerza.