Nie planowałam tu jeść. A jednak wrócę do niepozornego food trucka
W samym centrum Warszawy, z widokiem na Pałacem Kultury i Nauki, gdzie zwykle króluje zgiełk i szybkie decyzje żywieniowe, stoi food truck, który może być alternatywą dla tłumów i ścisku na jarmarku bożonarodzeniowym. Póki trwa świąteczno-noworoczna atmosfera, warto skusić się na... pana pieroga.
W drodze na osławiony już wieloma socialowymi recenzjami jarmark bożonarodzeniowy na placu Defilad, nagle zmieniłam plany. Trafiam na "Pana Pieróga" - niewielki biznes na kółkach prowadzony przez młodą parę. Są uśmiechnięci, serdeczni, rozmowni, ale nienachalni. Nie ma tu dużych kolejek ani nerwowego zerkania na zegarek. Wszystko przygotowywane jest na świeżo, na bieżąco, w tempie, które pozwala wierzyć, że ktoś naprawdę dba o to, co trafia na talerz (a właściwie: do kartonowego trójkąta). Menu krótkie i czytelne, ceny - jak na ścisłe centrum - standardowe. Plan był prosty: mała porcja pierogów. W praktyce skończyło się klasycznie - "a może jeszcze barszczyk?".
Odwiedziłam jarmark w dawnym więzieniu. Na pajdę nie ma co liczyć
Pierogi z patelni, czyli maślane konkrety
Pierogi z patelni to tutaj nie jest hasło marketingowe, tylko fakt. Masło gra pierwsze skrzypce i nie każdy będzie fanem takiej hojności, więc warto to uczciwie zaznaczyć na wstępie. Tłuszczu jest sporo, do tego stopnia, że dodatkowe serwetki są nie tyle uprzejmością, ile koniecznością. Ale jeśli ktoś lubi pierogi wyraźnie podsmażone, z chrupiącym, złotym ciastem i miękkim wnętrzem, będzie zadowolony.
Ciasto wypieczone idealnie, bez przypaleń, farsz gorący i spójny. Tu pojawia się jedyna drobna, moja bardzo osobista uwaga: nadzienie jest dość gładkie, bardziej serowe niż ziemniaczane. Wolałabym wersję "jak u babci", bardziej kartoflaną, mniej topiącą się pod wpływem temperatury. Ale to raczej różnica charakterów niż realna wada - wielu osobom właśnie taka konsystencja może odpowiadać bardziej. Co do doprawienia farszu, nie mam uwag, jest po prostu smaczny. Za porcję czterech średniej wielkości pierogów zapłaciłam 12 złotych.
Barszcz, który nie jest tylko dodatkiem
Barszcz zamówiony trochę z ciekawości, trochę z potrzeby rozgrzania, okazuje się jednym z mocniejszych punktów wizyty. Gorący, esencjonalny i w mojej ocenie zgodny z zapowiedzią sprzedających: domowy. Doprawiony bardzo rozsądnie — bez agresywnej ostrości, bez przesady z pieprzem. To barszcz, który smakuje jak klasyk, a nie jak "obowiązkowa zupa do pierogów". Świetnie równoważy ciężkość dania głównego i spokojnie mógłby obronić się nawet jako samodzielna pozycja. Za porcję zapłaciłam 6 zł - w menu jest jeszcze barszcz z uszkami za 15 złotych.
Spokojna alternatywa w samym centrum
"Pan Pieróg" z pewnością wykorzystuje moment tłumów w tej lokalizacji, ale sam z siebie nie jest modą, a krótkie menu i skonkretyzowane dania mówią same za siebie. To przystanek dla tych, którzy w centrum miasta szukają chwili normalności: dobrego, prostego jedzenia, miłej obsługi i braku tłumu za plecami. Jako alternatywa dla przeładowanych punktów gastronomicznych wokół PKiN-u sprawdza się bardzo dobrze. Bez rewolucji, bez fajerwerków — ale z uczciwym smakiem i poczuciem, że ktoś naprawdę chce cię tu dobrze nakarmić.