Puste półki, długie kolejki i "polowanie" na towar. Opowiedzieli, jak wyglądały zakupy w PRL

Lekko nie było. Przez wiele lat polskie sklepy przypominały oblężone twierdze. W środku znudzone ekspedientki i puste półki, a na zewnątrz kolejka klientów, liczących na to, że może coś wreszcie "rzucą". Jak wyglądał handel w PRL?

W PRL-u trzeba było w sklepie o wszystko prosić ekspedientkęW PRL-u trzeba było w sklepie o wszystko prosić ekspedientkę
Źródło zdjęć: © Licencjodawca

Codzienne zakupy w czasach PRL-u były prawdziwym wyzwaniem. Puste półki, długie kolejki i niepewność, czy uda się zdobyć choćby podstawowe produkty to rzeczywistość, którą pamiętają starsi Polacy. W sklepach brakowało niemal wszystkiego, a zdobycie mięsa czy odzieży wymagało nie tylko cierpliwości, ale i sprytu.

System kartkowy, ograniczony asortyment i wszechobecna reglamentacja sprawiały, że każda wizyta w sklepie przypominała polowanie na towar. Wspomnienia z tamtych lat pokazują, jak bardzo codzienne życie różniło się od dzisiejszego. Poniżej prezentuję relacje osób, które doświadczyły tej rzeczywistości na własnej skórze.

Warstwowa zapiekanka z szynki wieprzowej w sosie. Obiad, który dosłownie rozpływa się w ustach

Oblężenie sklepu mięsnego

Marek Misztal z Lublina spędził kiedyś w kolejce całą noc. Nie, nie skusiła go żadna niezwykle atrakcyjna promocja. Po prostu chciał kupić mięso i wędliny. Nic więcej.

- To było na początku lat 80. - mówi. - W zimie. Mróz jak diabli. Przyjeżdżała do nas rodzina z Kanady. Chcieliśmy ich jakoś ugościć, a w lodówce pusto. Całą noc stałem na dworze z innymi. To był sklep mięsny na osiedlu Kruczkowskiego. Jest w tym miejscu do dzisiaj. Każdy był wtedy opatulony od stóp do głów, ale i tak marzliśmy. Dopiero ktoś wpadł na pomysł, żeby rozpalić ogień w takim metalowym koszu na śmieci. I tak się grzaliśmy do rana. Nie pamiętam już czym paliliśmy w tym koszu, chyba jakimś drewnem. Ale i tak nad ranem trzęśliśmy się z zimna.

Sklepy mięsne w czasach PRL-u przypominały często oblężone twierdze. W latach 80., kiedy kryzys dał się Polakom najbardziej we znaki, a sklepy świeciły pustkami, kupowanie czegokolwiek przypominało bardziej polowanie. Schab, polędwica czy cielęcina była na wagę złota. Zdarzało się, że po kilkugodzinnym staniu w kolejce, jedyną rzeczą, jaką można było kupić na obiad była np. słonina i kurze łapki. Czasami też jakieś ochłapy.

- Do dzisiaj pamiętam, jak mama robiła rosół z tych kurzych łapek - dodaje pan Marek. - Potem je jeszcze obgryzaliśmy. Ale najbardziej utkwił mi w pamięci taki drewniany pieniek w sklepie i sprzedawczyni, która siekierą odrąbuje kawałki mięsa. Lada była z kolei pokryta jakąś blachą. Chyba żeby łatwiej utrzymać to w czystości.
Kolejki do mięsnego tworzyły się już w nocy
Kolejki do mięsnego tworzyły się już w nocy © Licencjodawca

Długie kolejki i proszenie ekspedientki

W latach kryzysu i reglamentacji wielu produktów kolejka była praktycznie do wszystkiego. Ludzie kupowali, co im często wpadło w ręce. Widok ludzi stojących przed sklepem działał jak płachta na byka. Do kolejki stawali nawet ci, którzy akurat nie planowali tego dnia zakupów. A nuż się przyda? Pan Jerzy z Lublina kupił w ten sposób dwa regały na książki.

- Akurat przechodziłem obok sklepu meblowego przy ul. Chopina - wspomina. - Była niewielka kolejka, to wszedłem. Okazało się, że oprócz wersalek i kilku wzorów tapczanów "rzucili" akurat niewielki komplet składający z prostych regałów i kilku szafek. Miałem akurat pieniądze przy sobie, to od razu kupiłem dwa takie zestawy. Jedyny mankament był taki, że były w czarnym kolorze, ale i tak żona była szczęśliwa.

W czasach PRL-u niewiele było sklepów samoobsługowych, zwłaszcza w mniejszych miastach. O wszystko trzeba było prosić ekspedientkę. Także w sklepach odzieżowych. Niekiedy było to dość uciążliwe. Zwłaszcza jak klient nie był zbyt zdecydowany i po kolejnych oględzinach swetra czy spodni, sprzedawczyni nie kryła zniecierpliwienia.

W PRL-u trzeba było w sklepie o wszystko prosić ekspedientkę
W PRL-u trzeba było w sklepie o wszystko prosić ekspedientkę © Licencjodawca

Podobnie było też w sklepach spożywczych, zwłaszcza jeśli było sporo klientów. Każdy artykuł trzeba było zważyć, podać, podzielić, pokroić. Potem policzyć. Najczęściej "na piechotę" - długopisem czy ołówkiem sprzedawczyni wpisywała poszczególne kwoty na kartce i potem to dodawała. To wszystko trwało, zwłaszcza w okresie, kiedy w Polsce funkcjonował system kartkowy. Sprzedawczyni musiała jeszcze wyciąć odpowiednie kwadraciki z bonu kartkowego, a na koniec dnia powklejać je do specjalnego zeszytu.

Jeszcze w latach 70. w niektórych sklepach można było spotkać liczydła. Takie same były też w zakładach pracy i biurach. Z czasem w sklepach pojawiły się liczące maszyny – na korbkę, które usprawniły obsługę. Ale wag szalkowych używano jeszcze w XXI wieku.

Mleko w szklanych butelkach

Wiele osób robiło codziennie zakupy przed pójściem do pracy. Sklepy spożywcze były czynne od godziny 6.

- Co rano kupowałam w osiedlowym sklepie pieczywo, ser, mleko - wspomina Jadwiga Greń z Zamościa. - Nikt nie robił zapasów, kupowało się na bieżąco. Pamiętam, że większość artykułów była na wagę; nawet marmolada czy biały ser. Nie było dużego wyboru. Zazwyczaj dwa, trzy rodzaje chleba, niektórzy prosili o pół bochenka czy ćwiartkę; mleko, śmietana była w szklanych butelkach. Na wymianę. Ale pamiętam też, że w latach 70. szło się z pustą butelką do sklepu i sprzedawczyni napełniała ją mlekiem z takiego dużego pojemnika. Miała do tego specjalną chochlę. Zawsze się przy tym oblewała.

Przez pewien czas w latach 80. niektóre sklepy próbowały sprzedawać mleko jeszcze przed otwarciem. Pomysł był prosty – klient brał mleko sprzed sklepu i miał zostawiać za nie należność. Szybko zrezygnowano z tego pomysłu. Mało kto płacił.

Brak towaru, pustki na sklepowych półkach

W okresie największych braków towarów polskie sklepy świeciły rzeczywiście pustkami. W niektórych spożywczakach na półkach stał jedynie ocet czy musztarda, a znudzone ekspedientki zapełniały regały jednym rodzajem dżemu czy puszkami z koncentratem pomidorowym. W niektórych sklepach można było natknąć się na dość oryginalne ekspozycje piramid z puszek z konserwami czy słoiczków z papryką konserwową. Nic innego akurat nie było.

Ekspedientki często układały piramidy z towarów
Ekspedientki często układały piramidy z towarów © Licencjodawca

Większość sklepów należała do państwa. Jedynie nieliczne prowadzili ajenci. W prywatnych rękach natomiast było wiele małych warzywniaków, gdzie można też było kupić napoje, słodycze, owoce, wymienić szklane autosyfony z wodą gazowaną lub kupić naboje do nich.

O ile w dużych miastach łatwiej było o zaopatrzenie, to na wsi sklepów było niewiele. Co nie znaczy, że były źle zaopatrzone. Były to najczęściej państwowe sklepy należące do gminnej spółdzielni. Niektóre były jednak czynne zaledwie kilka godzin dziennie – rano i po południu. Zakupy w wiejskim sklepie były okazją także do towarzyskich spotkań.

Za komuny półki w sklepach często świeciły pustkami
Za komuny półki w sklepach często świeciły pustkami © Licencjodawca

Społeczna lista obecności

Przez wiele lat, kiedy kraj pogrążony był w totalnym kryzysie, zakup sprzętu AGD wymagał nie lada zachodu. Niektórzy stali w kolejce nawet przez wiele dni. Cezary Sawczuk z Lublina na swoją wymarzoną pralkę czekał ponad tydzień. I każdego dnia musiał podpisywać "społeczną listę obecności".

- Jak dowiedziałem się, że niedługo ma być dostawa pralek, to od razu pobiegłem do sklepu - wspomina. - Kolejka stała już na dworze. Tylu było chętnych. Już wtedy w całej Polsce pod sklepami wymyślono taki system kolejkowy, że kilka razy dziennie sprawdzano listę obecności. Kogo nie było, wypadał z kolejki. Niektórzy spali nawet w samochodach, żeby nie stracić kolejki. Ja stałem na zmianę z żoną, teściową i czasami jeszcze mój tata stał. I się doczekaliśmy. To była jedna z pierwszych polskich automatycznych pralek. Długo nam służyła, w ogóle się nie psuła, nie to, co dzisiejszy sprzęt.

Każde otwarcie nowego sklepu, domu handlowego czy pawilonu powodowało, że na długo jeszcze przed otwarciem ludzie ustawiali się w kolejce, licząc, że "upolują" coś atrakcyjnego. Często przy takim otwarciu musiała interweniować nawet milicja. Tak było, kiedy otwierano m.in. Dom Towarowy "Orfeusz" w Lublinie.

- Pamiętam, że poleciały wtedy nawet szyby w sklepie - wspomina pan Cezary. - Tylu było chętnych. Dzień wcześniej akurat tamtędy przejeżdżałem, to już robiła się kolejka. Tak było przez kilka pierwszych dni. Potem się nieco uspokoiło.
Wymyślono system kolejkowy i pod sklepami sprawdzano obecność
Wymyślono system kolejkowy i pod sklepami sprawdzano obecność © Licencjodawca

Na większe zakupy do Warszawy, importowane towary

Mieszkańcy mniejszych miejscowości, na większe zakupy – zwłaszcza odzieży jeździli do Warszawy. Tu punktem obowiązkowym były dość dobrze zaopatrzone domy towarowe obok Dworca Centralnego. Dla klientów z prowincji dodatkową atrakcją były ruchome schody czy automatycznie otwierające się drzwi.

- U nas w Lublinie wówczas takich sklepów nie było - wspomina Jerzy Gryz. - Kiedy brałem ślub w 1988 roku, to nigdzie nie mogłem dostać dla siebie porządnego garnituru. Albo za ciasne, albo nie ten kolor czy fason. Wybór był skromny. Dopiero w Warsie w Warszawie znalazłem odpowiedni dla siebie. Tam rzeczywiście było dobre zaopatrzenie.

Z czasem w kraju zaczęły powstać coraz liczniejsze komisy, gdzie można było kupić wiele importowanych towarów, których na próżno było szukać w "normalnych" sklepach. Ale nie były tanie. Na zakupy w nich stać było nielicznych.

Bez większego problemu natomiast można było się "obciuchać" na różnego rodzaju targach i bazarach. Te najbardziej znane mieściły się w Rembertowie i przy ul. Targowej – słynny Bazar Różyckiego w Warszawie. Nie mniej znane były Hale Targowe w Gdyni. Na tamtejszych stoiskach było dosłownie wszystko; łącznie z alkoholem, papierosami, walutą, biżuterią. Nie zawsze też z legalnego źródła.

Dziś tylko najstarsi Polacy pamiętają, że słynny fragment z "Misia": - Tu jest kiosk Ruchu! Ja tu mięso mam! nie był filmową fikcją. Peerelowski handel nie takie rzeczy widział.

Krzysztof Załuski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu: Krzysztof Załuski
Wybrane dla Ciebie
Najgorszy błąd przy grzybach. Tracą smak i większość wartości
Najgorszy błąd przy grzybach. Tracą smak i większość wartości
Dietetyk wskazał jako jedno z najzdrowszych dań. W PRL-u babcie gotowały co chwilę
Dietetyk wskazał jako jedno z najzdrowszych dań. W PRL-u babcie gotowały co chwilę
Najlepsza temperatura do pieczenia schabu. Wychodzi soczysty i miękki za każdym razem
Najlepsza temperatura do pieczenia schabu. Wychodzi soczysty i miękki za każdym razem
Tak przechowywali suszone grzyby przed wojną. Nie namakały, a pleśń i robaki trzymały się z daleka
Tak przechowywali suszone grzyby przed wojną. Nie namakały, a pleśń i robaki trzymały się z daleka
Dla jelit jest jak najwpanialszy balsam. Ale to na trzustkę i wątrobę działa najlepiej
Dla jelit jest jak najwpanialszy balsam. Ale to na trzustkę i wątrobę działa najlepiej
W Chinach się nim zachwycają. Mało kto wie, że ten nietypowy grzyb rośnie też w Polsce
W Chinach się nim zachwycają. Mało kto wie, że ten nietypowy grzyb rośnie też w Polsce
Takie kotlety podaj na Wszystkich Świętych. Goście oniemieją z zachwytu
Takie kotlety podaj na Wszystkich Świętych. Goście oniemieją z zachwytu
Co roku robię to ciasto na Wszystkich Świętych. Nazwa idealnie pasuje do tego dnia
Co roku robię to ciasto na Wszystkich Świętych. Nazwa idealnie pasuje do tego dnia
Tak przygotowane mięsko rozpada się pod widelcem. Mięciutkie i delikatne
Tak przygotowane mięsko rozpada się pod widelcem. Mięciutkie i delikatne
Na Wszystkich Świętych robię moje popisowe flaczki. Przy tym przepisie nikt nie kręci nosem
Na Wszystkich Świętych robię moje popisowe flaczki. Przy tym przepisie nikt nie kręci nosem
Wrzucam do słoika z orzechami włoskimi. Dzięki temu nie pleśnieją i zachowują trwałość na dłużej
Wrzucam do słoika z orzechami włoskimi. Dzięki temu nie pleśnieją i zachowują trwałość na dłużej
Gęsta, rozgrzewająca i aromatyczna. Taka zupa starczy za cały obiad
Gęsta, rozgrzewająca i aromatyczna. Taka zupa starczy za cały obiad