Spróbowałam żuramenu z Żabki. Już skład mnie załamał, a pierwsza łyżka dopełniła dzieła
Do sieci sklepów Żabka trafiła propozycja na szybki obiad, obok której nie sposób przejść obojętnie. Żuramen w pudełku wygląda zachęcająco, ale rzeczywistość okazała się nie być tak kolorowa.
Na widok tej zupy niejedna babcia chwyci za krucyfiks, a Japończyk natychmiast wezwie na pomoc samurajów. Wbrew pozorom ten mezalians dwóch światów mógłby się udać. Żurek jest znany ze swojej wyrazistości i głębokiego smaku, podobnie jak japońskie zupy. Jeśli wzbogacimy go o pszenny, sprężysty makaron ramen, plastry marynowanego boczku i jajko na twardo, może okazać się, że na wielkanocnym stole pojawi się nowy hit.
Chociaż żuramen jest nowością w sklepach, to sam przepis nie jest już niczym odkrywczym i szokującym. Już 9 lat temu swoim przepisem podzielił się Tomek Czajkowski, prowadzący profil "Magiczny składnik", później zabrał się za to również Karol Okrasa. Śmiem jednak wysnuć przypuszczenie, że ich wersje mogły smakować znacznie lepiej niż propozycja ze sklepu z zielonym płazem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chcesz, aby wielkanocne śniadanie było udane? Zrób żurek na domowym zakwasie
Żuramen w Żabce
Pudełko z tym kulinarnym szaleństwem znaleźć można w lodówce z gotowcami. Dostępna była spora liczba, fani gastrociekawostek raczej nie ruszyli tłumnie na zakupy. Całość prezentuje się dość solidnie, bo składa się z dwóch tacek. Pierwsza z nich to baza, czyli żurek. W drugiej czekają dodatki — okraszony szczypiorkiem makaron, ugotowane jajo i plastry pieczonego boczku (5 sztuk).
Nie mogę nie zerknąć na skład, ale szybko tego żałuję. Jest długi, rozbudowany i pełen składników, które w zasadzie niewiele mówią na pierwszy rzut oka. Są konserwanty, jest oczywiście glutaminian sodu i emulgatory. Umówmy się jednak — to żadna propozycja fit, a raczej szybki ratunek na lunch w ciągu dnia. Odwracam więc pudełko, przymykam oko, idę do kasy i wracam do domu. Kilka minut i 18 zł później zabieram się za przygotowanie dania. Żuramen robię trochę pod prąd, bo na opakowaniu widnieje jedynie instrukcja o odgrzewaniu w mikrofalówce. Mikrofalówki nie mam, ale życiowe doświadczenie mówi mi, że w garnku też będzie okey.
Podgrzewam, nalewam do miski. Jajko przekrawam na pół i odnotowuję pierwszy (jak się potem okazuje, nieliczny) plus — jest dobrze ugotowane, bez sinej obwódki. Oczywiście w ramenie powinno być ono półpłynne, ale w przypadku gotowca jest to po prostu nieosiągalne. Porcja jest duża, makaronu zdecydowanie nikt tu nie pożałował. Do tego sprężysty i jędrny. Taki jak w zasadzie powinien być. Problem pojawia się, gdy próbuję żurkowego wywaru. Smakuje tak, jakby ktoś w słodkim (o zgrozo) zakwasie rozpuścił mydło i dla niepoznaki dodał trochę grzybów. Wołam kolejną osobę do degustacji, w końcu co dwie głowy to nie jedna.
— Dużo rzeczy w życiu jadłem. Dobrych, złych, średnich, niezjadliwych. Ale to jest jedno z najgorszych — odpowiedź degustatora nie pozostawia złudzeń.
Zaskoczeniem okazał się boczek. Był mięciutki i naprawdę smaczny. Wyjadłam go widelcem, zagryzając makaronem. Znajdujące się w środku grzyby w zasadzie można pominąć, bo ich smak zaginął jeszcze przed podgrzaniem.
W żuramienie plusem były składniki na ramen. Ten pierwiastek żurku nie był słaby, on po prostu nie istniał. Zero kwaśnego smaku, żadnej wyrazistości. Ta zupa to taka świnka morska - ani świnka, ani morska. Ani żurek, ani ramen. Szkoda na to czasu i pieniędzy, bo już zwykły hot dog okazuje się być przy tym lepszą alternatywą. Na nic zdało się to, że porcja była spora, bo chętnych do zjedzenia nie znalazłam.