Zjadłem śledzie w dwóch wersjach u znanego aktora. Aż takich cen się nie spodziewałem
Jeśli istnieje restauracja, która na Google zebrała niemal 9200 recenzji i nadal może się pochwalić wyjątkowo wysoką notą (4,7 gwiazdki w pięciostopniowej skali), to dla wszystkich amatorskich i profesjonalnych krytyków kulinarnych może stanowić pewną wskazówkę. Czyżby w Starym Domu, knajpie z długą tradycją, której właścicielem jest Piotr Adamczyk, naprawdę działo się tak dobrze? Postanowiłem to sprawdzić w redakcyjnym cyklu 5 GWIAZDEK PYSZNOŚCI. I potraktowałem to zadanie iście… wigilijnie.
Stary Dom to restauracja usytuowana w budynku, którego historię można podzielić na kilka etapów. Rzecz jasna tym, który powinien nas interesować najbardziej, jest ten najnowszy, którego początek datuje się na 2009 rok. To właśnie wtedy na ulicy Puławskiej w Warszawie swoich sił w gastronomii postanowiło spróbować biznesowe trio na czele z Piotrem Adamczykiem. A co działo się tam wcześniej?
— To miejsce ma już ponad 70 lat. W 1952 roku powstało jako Restauracja Słowiańska. Była blisko wyścigów konnych, więc to właśnie tu opijano klęski i zwycięstwa na Służewcu. Później nastąpił krótki etap restauracji o innej nazwie Gościniec Opolski. Następnie pojawiliśmy się my — wspominał aktor w rozmowie z portalem warszawa.naszemiasto.pl.
Od 2009 roku upłynęło już blisko 16 lat, a restauracja Adamczyka zdążyła w tym czasie zebrać prawie 9200 recenzji w wyszukiwarce Google. Wspomniana wcześniej średnia tych opinii – 4,7 gwiazdki – to wynik, z którego właściciele lokalu mogą być dumni. Zrobiłem szybki przegląd. Nine’s Lewandowskiego to 4,6 gwiazdki, U Fukiera Magdy Gessler – 3,9 gwiazdki, Niewinni Czarodzieje Wojewódzkiego – 4,4 gwiazdki, a warszawski Kreuzberg Kraft Kebap Filipa Chajzera zakończył swoją działalność nz wynikiem zaledwie trzech gwiazdek. Czy to oznacza, że wchodzenie celebrytów na trudny gastronomiczny rynek nie zawsze kończy się źle? Wszystko na to wskazuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na Wigilię podaj rybę po japońsku. Nie zostanie nawet mały kawałeczek
Muszę przyznać, że kiedy ostatnim razem byłem w Starym Domu, nie wiedziałem wtedy nawet, że goszczę w restauracji kogoś znanego. Nie do końca pamiętam również emocje i wrażenia towarzyszące mi przy tamtej wizycie. Postanowiłem nadrobić ten ubytek w swojej gastronomicznej wiedzy i wybrałem się do Starego Domu w piątkowe południe.
Tłoczno, gwarno, z klasą
Wybierając się do Starego Domu, warto zrobić sobie rezerwację. Ton głosu osoby, która odebrała telefon, dał mi to jasno do zrozumienia. Ale plany to jedno, a życie – drugie. Do restauracji wybrałem się z dwiema niezapowiedzianymi przeze mnie córkami. Osoba odpowiedzialna za organizację stolików zmierzyła je wzrokiem i spojrzała na mnie pytająco. "Nie mam na to wytłumaczenia" – powiedziałem, po chwili z ulgą przyjmując informację, że jakoś się pomieścimy.
Pierwsze wrażenie ze Starego Domu określiłbym jako kontrolowany chaos. W okresie przedświątecznym nie obejdzie się bez klasycznej "tabaki" (w gastro-żargonie oznacza to po prostu nagły i dokuczliwy nawał pracy), ale ekipa z restauracji Adamczyka wydawała się ze wszystkim jakoś radzić. Po alejkach knajpy bezszelestnie przemykali kelnerzy, odbywając monotonne szlaki pomiędzy dotykowym ekranem z systemem obsługi, kuchnią, zmywakiem i oczywiście stolikami.
My za to, już w drodze do wyznaczonego nam miejsca, napotkaliśmy kucharza siekającego tatara wołowego przy grupce zagranicznych gości. Miny dzieciaków na widok półmetrowego noża sprawnie siekającego kawał krwistoczerwonej polędwicy – bezcenne.
Wystroju Starego Domu nie da się skrytykować. Tak po prostu. Nie jest ani ponury, ani specjalnie rozrywkowy. Eleganckie, drewniane meble nie prowokują odczucia pretensjonalności, obrazy dodają animuszu, ale nie onieśmielają, a schludnie ubrana załoga daje uczucie trafienia w dobre ręce i organizacji, ale nie nadętej buńczuczności. Ta doskonała równowaga, połączenie szyku i luzu bardzo mi przypadły do gustu.
Wigilijne śledzie w Starym Domu
Na kelnerkę nie trzeba było czekać zbyt długo, a jej znajomość karty była godna pochwały. Samo menu okazało się przejrzyste i czytelne, z wyraźnie oznaczonymi sekcjami bezmięsnymi i propozycjami dla najmłodszych. Ceny nieco wysokie, ale nie porażały.
Zamówiłem to, po co przyszedłem – śledzie. I to w dwóch dostępnych wersjach, czyli tradycyjnej i po kaszubsku. Dzieciakom zamówiłem rosół, wiadomo – bez zielonego. Kelnerka powstrzymała przewrócenie oczami, za co należą jej się najwyższe noty za pobłażliwość. Po chwili odeszła, a minutę później na naszym stole znalazło się już smakowite pieczywo jako forma startera.
Stary Dom zdecydowanie jest restauracją z klasą, ale raczej nie stawiającą na podążanie za nowoczesnymi trendami. Nie dostanie się tu kranówki za free, a wegańskie menu nie stanowi lwiej części jadłospisu. Czy to w jakiś sposób jej urąga? Według mnie nie. Jeśli występuje tu oldschool, to raczej ma on ciepłe, przyjazne barwy. Mnóstwo drewna w wystroju kieruje zresztą skojarzenia w stronę gór i tamtejszych chat-restauracji. Zdziwiło mnie tylko to, że muzyka była puszczona naprawdę głośno i jakoś mi to do tego wszystkiego nie pasowało.
Kiedy dostaliśmy zamówienie (minęło 15-20 minut, czyli Stary Dom ma naprawdę dobry timing nawet w czasie "tabaki"), moją pierwszą reakcją było uczucie cieknącej ślinki. Śledzie prezentowały się rewelacyjnie; schludnie, z klasą, ale z pominięciem bezrozumnego garnishu na pokaz. Ucieszyłem się, że z talerza nie wystają wrzucone na opak jadalne kwiaty czy kiełki za nic niepasujące do zaserwowanego dania. A jak córki oceniły rosół?
Wyjątkowy rosół
"Dlaczego ta zupa jest pomarańczowa?", usłyszałem i już wiedziałem, że nie będzie łatwo. Rzeczywiście rosół posiadał nieco ciemniejszą barwę od tego, co dziatwa zna z domowej oferty. Zupa była intensywna w smaku, charakterna. Jeśli był to zaplanowany efekt – wynik na przykład wcześniejszego pieczenia mięsa z kośćmi – to cudownie. Jeśli zaś stała za tym przyprawa maggi, to już trochę gorzej. Ja uznałem rosół za smaczny. Podobnie jak córki, ale one z adnotacją "dziwnie pomarańczowy".
Po stoczonej nad miskami z zupą bitwą na argumenty mogłem zabrać się za śledzie. Wersja tradycyjna zawierała uczciwą ilość cebuli, której ostrość nie przeważyła nad daniem prawdopodobnie za sprawą wcześniejszego jej sparzenia. Koperek, gorczyca, cytryna i olej doskonale komponowały się z w sam raz słonymi śledzikami.
Jeszcze lepsze były jednak te po kaszubsku. Idealny balans kwaśności i słoności, a do tego wyrazista śliwka, sos pomidorowy, cebula i odrobina pikanterii. Doskonale skomponowane cudo, do którego z chęcią bym wrócił.
Moja ocena
Nie ma co ukrywać, że 98 zł za dwie porcje śledzia to sporo. Czy były warte swojej ceny? Z lekkim zawahaniem się, ale… przyznaję, że tak. Nie denerwuje nawet fakt doliczania z góry ustalonego serwisu, bo uważam, że obsługa w Starym Domu spisuje się na medal. Urzekły mnie również pyszne bułeczki drożdżowe, które dzieciaki otrzymały po posiłku. Oczywiście za darmo.
Jedzenie, obsługa, udogodnienia dla gości – te wszystkie aspekty zdecydowanie zasługują na gwiazdkę w naszym cyklu 5 GWIAZDEK PYSZNOŚCI. Do Starego Domu mogą się udać również osoby stosujące różne diety. Nie ma tu specjalnie dużego zaangażowania w oznaczenia w karcie, ale znająca menu na wyrywki obsługa na pewno pomoże z dobraniem czegoś pysznego. Można im zaufać. Nawet jeśli serwują pomarańczowy rosół!
Jakub Suliga dla Wirtualnej Polski
W cyklu "5 gwiazdek Pyszności" oceniamy pięć elementów wizyty w lokalu. Pierwsza gwiazdka przydzielana za jakość jedzenia (smak, dobór produktów, sposób przygotowania). Druga gwiazdka to ocena lokalu oraz obsługi. Następny punkt do listy to spełnione dodatkowe kwestie związane z ekologicznymi rozwiązaniami w gastronomii i niemarnowaniem jedzenia. Przyznajemy też osobną gwiazdkę za wyszczególnienie specjalnych diet ze względu na alergeny, preferencje żywieniowe czy grupę klientów oraz piątą gwiazdkę za dodatkowe udogodnienia związane z formą płatności, jak dzielenie rachunku, doliczanie napiwku przy płatności kartą.