Porównałam ceny na dwóch lotniskach. Za kawę w Polsce zapłacisz "małą fortunę"
Wakacje pełną parą, kolejne tury urlopowiczów uderzają na lotniska. Ograniczenia podczas kontroli bezpieczeństwa i czasem długi czas oczekiwania sprawiają, że restauracje i bary wydają się być nader kuszące. Warto przygotować się jednak na niemały wydatek.
Lotniska mają swój specyficzny mikroklimat. Pierogi o szóstej rano, napoje wyskokowe do śniadania czy mycie zębów w publicznej łazience na nikim nie robią wrażenia. Jedni snują się smętnie między jednym a drugim sklepem bezcłowym, inni rozsiadają się wygodnie na krzesłach lub drzemią gdzieś w kącie.
Niemal na każdym lotnisku można zjeść śniadanie w kawiarni, zamówić obiad czy kupić coś słodkiego na mniejsze zachcianki. Alternatyw nie ma, napojów wnosić nie można, więc i ceny potrafią być naprawdę szalone. Zerknęłam na ofertę kilku lokali w Gdańsku i Wilnie, by ocenić, czy u naszych sąsiadów trawa jest bardziej zielona, a ceny atrakcyjniejsze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wars bez pociągu i tortów. Co można zjeść w kantynie z logo wagonów restauracyjnych?
Ceny wody na lotnisku
O ile bez kawy, soków czy napojów gazowanych można się obyć, o tyle woda jest absolutną podstawą. Przez kontrolę bezpieczeństwa pełnej butelki przenieść nie można, ale już po drugiej stronie czekają automaty z wodą.
W Gdańsku punktów sprzedających butelkowaną wodą jest kilka. Dorwać można ją w kawiarniach, sklepikach i automatach. Warto chwilę poszukać, bo różnice w cenie mogą być znaczące. Za półlitrową butelkę wody Żywiec Zdrój zapłacić trzeba około 8 zł, złotówkę tańsza jest Kropla Beskidu. Jeśli jednak nie zależy ci na marce, to zwykłą Aviamore dostaniesz nawet za 5 zł. Oczywiście można tutaj debatować nad tym, że przecież w sklepach podobne objętości kosztują co najmniej połowę taniej. Tutaj jednak nie ma co porównywać cen do dyskontów. Nie jest źle, często na festynach i festiwalach zapłacić trzeba podobne kwoty.
Podczas wizyty na wileńskim lotnisku za wodę zapłacić trzeba 2,65 euro, czyli około 11,25 zł. Znacznie więcej dla kieszeni polskiego turysty, który przecież zarabia w złotówkach.
Na szczęście za wodę płacić nie trzeba. Jak to zrobić? Wystarczy zabrać ze sobą bidon i napełnić go wodą pitną z dostępnych na wielu lotniskach kraników. W Polsce to standard, z czego zresztą możemy być dumni. W Wilnie widziałam podobne punkty, ale przed podróżami w inne miejsca warto sprawdzić, czy są dostępne.
Kawa na pobudzenie
Jeśli jednak szukasz zastrzyku energii o poranku, punktów z kofeinowymi napojami nie brakuje. Ceny kawy w polskich kawiarniach są niemal horrendalnie wysokie. Boleśnie odczują to miłośnicy Włoch, gdzie espresso kosztuje 1,5 euro. I na lotnisku nie jest lepiej. Podróżujący z Gdańska za cappucino muszą zapłacić 27 zł (330 ml), americano jest złotówkę tańsze, a espresso za 15 zł (30 ml). Z kolei małe flat white to wydatek aż 25 zł (180 ml). Jeśli chcesz zaszaleć i wybrać mochę w wersji white lub dark, to filiżanka 330 ml kosztować będzie aż 30 zł. Co tu dużo mówić, jest po prostu drogo. Można jednak poszukać punktów, gdzie za kawę zapłacić trzeba ok. 24 zł (400 ml).
Wilno pod kątem kawy wypada nieco lepiej. Za espresso zapłacić trzeba 3 euro, flat white oraz średnie cappuccino to 5 euro, a wariacje typu miętowa mocha czy latte z białą czekoladą kosztują od 5,50 do 5,90 euro (rozmiar średni). Przeliczając te kwoty na złotówki, w każdym wypadku wychodzi mniej niż na gdańskim lotnisku.
W tym przypadku alternatywy nie ma, nigdzie nie stoją kraniki z czarną kawą. Trzeba uzbroić się w gruby portfel albo po prostu obejść się smakiem.
Jedzenie na lotnisku
Napoje to jednak nie wszystko, bo na lotniskach skusić się można też na małą przekąskę, lunch lub pełnoprawny obiad. Nikogo nie zaskoczy fakt, że nie jest tutaj tanio jak w barze mlecznym. Nie brakuje wszelakiej maści kanapek - z mozzarellą, pomidorami i pesto (29,90 zł), z wędzonym łososiem (33,90 zł) czy tuńczykiem (30,90 zł), sałatek (29-31 zł), jogurtów z musli (19,90 zł) czy słodkich tartaletek (z jagodami za 25,90 zł) czy innych wypieków (od 15 zł). Jeśli jednak chcesz zjeść coś na ciepło, to przyszykuj 26,90 zł na omlet. Jeśli wolisz dorzucić do niego dodatki, jak ser, wędlina, cukinia czy szynka, to doliczyć trzeba jeszcze 7 zł.
Na większy głód wybrać można placki ziemniaczane. Najtańsze, z kozim serem kosztowały 39,90 zł. Na gdańskim lotnisku jest również amerykańska restauracja, gdzie zjesz burgery. Ten podstawowy kosztuje 41,90 zł za porcję 260 gramów. Dla porównania cheeseburger w McDonald's waży 115 gramów. Porcja 250 g frytek to dodatkowe 21,90 zł. Jeśli najdzie cię ochota na polską kuchnię, wybrać możesz pierogi z mięsem i boczkiem za niespełna 46 zł lub porcję zupy pomidorowej za 29,90 zł. O dziwo, żurek jest tańszy, bo kosztuje 20,90 zł.
Przenosząc się na wileńskie lotnisko, za przekąski musiałabym zapłacić nieco mniej. Kanapki bagietki to koszt ok. 6,6-7 euro, sałatki to aż 8,60 euro, zaś za eklerka musiałabym zapłacić 4,6 euro, a za sernik 5,50 euro. Po przeliczeniu na złotówki ceny okazują się być zbliżone lub nawet nieco niższe niż na gdańskim lotnisku.
Jeśli ceny są dla ciebie za wysokie, jest prosty sposób. Wystarczy zabrać kanapki i przekąski na drogę. O ile nie są one płynne, można je bez problemu przenieść w bagażu podręcznym.
Dlaczego na lotnisku jest drogo?
Ceny jedzenia i napojów na lotniskach są zazwyczaj znacznie wyższe niż w standardowych kawiarniach czy restauracjach w mieście. Nie będzie niczym odkrywczym stwierdzenie, że to miejsce winduje ceny. Firmy prowadzące punkty gastronomiczne na lotniskach płacą zazwyczaj znacznie wyższe czynsze za wynajem powierzchni niż w innych lokalizacjach. Na dodatek panuje tam monopol – turysta nie odejdzie i nie poszuka taniej, bo nie ma gdzie. Po przejściu kontroli bezpieczeństwa pasażerowie mają bardzo ograniczone możliwości wyboru. Nie mogą swobodnie wyjść z terminala, aby poszukać tańszej alternatywy. Panuje więc cenowe eldorado.
Co ciekawe, dotyczy ono również sieciówek. Można zauważyć, że jest drożej. Nawet popularne kupony i akcje promocyjne w McDonald's zazwyczaj zawierają klauzulę, że nie obejmują one lokali na terenie lotniska. Pasażerowie mają niewielką siłę przetargową, więc nie ma tu przestrzeni na negocjacje.
Ewa Malinowska, dziennikarka Wirtualnej Polski