Zamówiłam coś, czego nazwy nawet nie potrafiłam wymówić. Nie żałuję ani euro
Chociaż z wakacyjnymi kierunkami podróży kojarzy się głównie południe Europy, to nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy kuszą atrakcjami. Patrząc na cenę za obiad dla jednej osoby, można jedynie odpalić wyszukiwarkę lotów i szukać połączeń.
Litwa nie jest oczywistym kierunkiem turystycznym, kojarzy się głównie z sakralnymi obiektami i licznymi pielgrzymami. Stolica to jednak kulturowy tygiel, wysycony sztuką niemal na każdym kroku. Muzea, wystawy, teatry i liczne festiwale to wbrew pozorom tylko część atrakcji, bo przyciąga również kuchnia. Sycąca, dość tłusta, okraszona wspomnieniami z obiadów u babci i solidną porcją boczku. Odwiedzić Wilno i nie zjeść cepelinów, to jak pojechać do Paryża i nie zobaczyć wieży Eiffla. Nie mogłam więc odpuścić takiej okazji. Wiedziona kulinarną ciekawością i solidnym burczeniem w brzuchu, odwiedziłam jedną z najpopularniejszych restauracji w Wilnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Roladki wieprzowe z pysznym farszem. Idealna na rodzinny obiad
Tradycyjne smaki w sercu miasta
Kiedy myślę o Litwie, pierwszym skojarzeniem są cepeliny. To jedno z najbardziej rozpoznawalnych dań kuchni litewskiej. Podstawą jest tutaj ziemniak, nierozerwalnie związany z historią regionu. W XVIII wieku ziemniaki stały się warzywem ratującym od głodu, ale prawdziwy rozkwit nastąpił w XIX wieku. Przerabiano je na różne sposoby, aż doszło do odkrycia cepelinów. I za to zaradnym litewskim gospodyniom należą się słowa uznania. Miękkie, ziemniaczane ciasto w połączeniu z farszem i okrasą to pyszne, chociaż całkiem tłuste, niebo w gębie.
Najczęściej spotkać się można z nadzieniem z wieprzowiny, ale cepeliny mogą skrywać także biały ser czy grzyby. Na takie pozycje natknąć się można w "Etno Dvaras" w samym centrum Starego Miasta. Jest to pierwsza restauracja na Litwie, której dania zostały certyfikowane przez Litewski Fundusz Dziedzictwa Kulinarnego. Od 20 lat pielęgnuje tradycje, karmiąc turystów cepelinami.
Kiedy przychodzę tam na obiad, mam duszę na ramieniu. To popularne, oblegane miejsce, na dodatek w centrum miasta. Życiowe doświadczenie mieszkania w wakacyjnym kurorcie nauczyło mnie, że w turystycznych miejscówkach jest przede wszystkim drogo, ale niekoniecznie smacznie. Ponad 13 tysięcy recenzji w jednym lokalu robi jednak wrażenie. Ekspresowo pojawia się przede mną kelner i wręcza mi menu. Szybko rozglądam się po stolikach wokół, szukając inspiracji. Widzę cepeliny, cepeliny i znowu cepeliny. Nie pozostaje mi nic innego, jak zamówić (niespodzianka) cepeliny. Stawiam na te tradycyjne, z mięsem i kwaśną śmietaną. Do picia wybieram kisiel żurawinowy.
Obiad w centrum Wilna
Kisiel na stole pojawia się niemal od razu. Jest gęsty, słodko-kwaśny i tak smaczny, że ciężko powstrzymać się od wypicia naraz całej szklanki. Dokładnie taki, jak robiła moja babcia. Na szczęście na obiad nie muszę czekać długo, bo zaledwie kwadrans po zamówieniu na stole pojawiają się cepeliny.
Co to był za smak! Idealnie mięciutkie, lekko ciągnące się ciasto, dobrze doprawione mięso, solidna porcja okrasy z boczku i cebulki, a do tego jeszcze kwaśna śmietana. Kardiolog na widok ilości tłuszczu załamałby ręce, ale nie po to stworzono cepeliny, aby ich nie jeść, prawda?
Każdy kęs to czysta przyjemność. Dosłownie czysta, bo nie czuć tutaj żadnych sztucznych dodatków, wzmacniaczy smaku i kostek rosołowych. Rozpływam się nad nimi tak, jak one same rozpływają się w ustach. Porcja jest co najmniej solidna. W połączeniu z kisielem okazuje się, że ostatnie kęsy są już jedzone nie z konieczności uciszenia burczenia w brzuchu, a z hedonistycznej potrzeby rozkoszowania się smakiem.
Kiedy kelner z uśmiechem pyta, czy podać jeszcze deser, mogę jedynie grzecznie odmówić. Proszę jednak o rachunek. Nie będę kłamała, że czekałam na niego z trzęsącymi się rękami. W końcu ceny znane są już na etapie wybierania obiadu w menu.
Za dwa pyszne cepeliny z mięsem i kisiel żurawinowy płacę niecałe 11 euro. Szybkie przeliczenie w głowie (wspierane sprawdzeniem kursu euro) dało mi kwotę około 47 złotych. Z jednej strony można pomyśleć, że to całkiem sporo. Biorąc jednak pod uwagę lokalizację i fakt, że przecież cena cepelinów była w innej walucie, okazuje się, że nie taki paragon straszny, jak go malują. Porównując to do obiadu w Pradze, który kosztował 105 zł za dwie osoby, Wilno wypada co najmniej korzystnie. A co najważniejsze - smacznie i domowo. Trochę tak, jakby obiad zaserwowała mi litewska babcia, tylko chciała za to później blik na telefon.