Zjadłam obiad w kultowej karczmie w Bieszczadach. To nie cena zaskoczyła najbardziej
Po zejściu ze szlaku nawet najwytrwalsi miłośnicy gór usłyszeć mogą grające marsza kiszki. Na szczęście restauracji i karczm nie brakuje, a sama kuchnia góralska poszczycić się może sycącymi i tłustymi daniami, które zaspokoją nawet największy głód. Jednym z kultowych miejsc na gastronomicznej mapie Bieszczad jest restauracja Paweł Nie Całkiem Święty.
10.11.2024 | aktual.: 10.11.2024 11:36
Pewnie nie raz przyszło ci przez myśl, by rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Nie jesteś w tym odosobniony — w pierwszym półroczu 2024 roku Bieszczadzki Park Narodowy odwiedziło aż 309 300 osób. Jedni wolą gotować obiady w domu, inni na wyjazdach stołują się na mieście. Tych drugich szczególnie widać pod restauracją Paweł Nie Całkiem Święty, pod którą niemal każdego dnia w trakcie sezonu ustawiają się duże kolejki. To miejsce uczy cierpliwości, bo na stolik poczekać trzeba czasem nawet i więcej niż godzinę. Do tego dochodzi jeszcze oczekiwanie na zamówione danie i okazuje się, że spędzić tam można pół wieczoru.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najpopularniejsza restauracja w Bieszczadach
Liczba wystawionych w Google ocen (prawie 10 tysięcy) i średnia (4,9/5) już bez samej wyprawy do restauracji świadczy o tym, że to miejsce bardzo popularne, a przy tym podobno również smaczne. Gdy po południu pustoszeją szlaki, pod Pawłem Nie Całkiem Świętym nie ma szans na znalezienie miejsca parkingowego. Nic w tym dziwnego, bo w przypadku tego lokalu świetnie działa także poczta pantoflowa, również w nowoczesnym wydaniu. Polecenia płyną od znajomych, można je znaleźć również na facebookowych grupach poświęconych Bieszczadom.
Tym razem jednak mi i mężowi się poszczęściło. Po niecałych 15 minutach udaje nam się dostać stolik. Wnętrze jest dokładnie takie, jakiego można spodziewać się po góralskiej karczmie. Wszystko jest w drewnie, dzięki czemu czuć tutaj ten wyjątkowy klimat.
Obsługa zdecydowanie wie, co robi. Działa sprawnie, na dodatek jest miła i pomocna. Wybór pada na zupę grzybową borowiankę oraz klasyk kuchni góralskiej — kwaśnicę. Drugie danie to z kolei kociołek z gulaszem z jelenia i grzybów oraz pół metra żeberek w miodowo-piwnej marynacie. Do tego grzaniec, świeżo wyciskany sok i można rozpocząć ucztę.
Paweł Nie Całkiem Święty, ale czy smaczny?
Kwaśnica smakowała tak, jak powinna, ale nie porwała nas. Grzybowa była delikatna, mocno śmietanowa. Miłośnicy intensywnego, leśnego smaku mogliby zdecydowanie być zawiedzeni. Ledwo udało nam się zjeść zupę, a kelnerka już na stole postawiła kolejne porcje. Drugie dania zaskoczyły... rozmiarem. Niby wiadomo, że żeberka są spore, a kociołkowi daleko do naparstka, ale tutaj rozmiar zdecydowanie nas pokonał. Na szczęście problemów z zapakowanie resztek na wynos nie było.
Za dwudaniowy obiad dla dwóch osób z napojami zapłaciliśmy 192 zł. Ceny poszczególnych dań są zbliżone do tego, co znaleźć można w innych restauracjach, ale tutaj zdecydowanie wybijała się wielkość porcji. Było smacznie, było sycąco. Było też poprawnie, więc podać w wątpliwość trzeba to, czy warto ustawiać się tam w największe kolejki w sezonie.
Jeśli, tak jak my, masz szczęście i uda się wejść szybciej, to warto skusić się na obiad. Gdy wokół jednak są tłumy innych turystów, a na stolik trzeba sporo poczekać, to nic nie stoi na przeszkodzie, by rozejrzeć się gdzieś indziej. Jedno jest pewne — głodny stąd nie wyjdziesz.
Ewa Malinowska, dziennikarka Wirtualnej Polski