NewsySpróbowałam zjeść obiad na komisariacie policji. Część swojej porcji musiałam oddać

Spróbowałam zjeść obiad na komisariacie policji. Część swojej porcji musiałam oddać

Obiad w policyjnym bufecie
Obiad w policyjnym bufecie
Źródło zdjęć: © Pyszności | Ewa Malinowska

24.07.2024 07:31, aktual.: 24.07.2024 09:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Kiedy myślimy o jedzeniu na mieście, to do głowy przychodzi raczej restauracja, bar mleczny czy fast food, a nie komenda. Postanowiłam pójść jednak nieco pod prąd i sprawdzić, jak karmią w policyjnym bufecie i czy warto wpadać na komisariat nie tylko na składanie zeznań i przesłuchanie, ale również obiad.

Jedni chodzą do escape roomów, żeby trochę urozmaicić swoją codzienność i dostarczyć trochę wrażeń, inni na horrory do kina lub urządzają pogawędki przez telefon ze sprzedawcami fotowoltaiki. Ja w poszukiwaniu wrażeń udałam się na komendę policji w Sopocie. Obyło się bez mandatu i punktów karnych za niewłaściwe parkowanie, ale nie zabrakło miłych zaskoczeń i słonych rozczarowań.

Jedzenie na policji

O żadne znajomości nikogo posądzać nie można, bo z oferty bufetu skorzystać może tutaj każdy. I widać to od razu po przekroczeniu progu - są rodziny z dziećmi, żywo rozmawiające grupki emerytów, mężczyźni, którzy wpadli na szybki obiad w przerwie od pracy czy nawet zbłąkani turyści z parawanem i w kąpielówkach. Dress code nie obowiązuje, co wcale nie zaskakuje, patrząc nie tylko na lokalizację, ale i na wnętrze. Jednak zacznę od początku.

Wystrój bufetu
Wystrój bufetu© archiwum prywatne

Na płocie przed komendą widnieje baner, który kusi "domowymi obiadami". Do bufetu wchodzi się przez główny hol komendy, tuż obok okienka dyżurnego. Przyznam szczerze, że wzięłam dokumenty, bo w końcu przezorny zawsze ubezpieczony, ale nikt oczywiście nikogo nie legitymuje. Kilka kroków wąskim korytarzem i jesteśmy na miejscu. Wystrój to mocno sentymentalna podróż w czasie, mieszanka PRL-u, baru mlecznego i stołówki pracowniczej. Nie jest modnie i nowocześnie, ale jest czysto, a to najważniejsze.

Ile kosztuje jedzenie w bufecie policyjnym?

Menu jest dość obszerne i dominują w nim mięsne pozycje. Jest klasyczny dewolaj, schabowy, są pierogi, naleśniki i wątróbka. Wśród kolorowych karteczek niemal każdy znajdzie co dla siebie. Zestaw obiadowy kosztuje między 29 a 33 zł. Ceny dość przystępne, w szczególności mając w pamięci wizytę mojej redakcyjnej koleżanki Oli w jednej z sopockich restauracji.

Menu wygląda jak w barze mlecznym
Menu wygląda jak w barze mlecznym© archiwum prywatne

Ja stawiam na dość intrygującą pozycję, bo pierś z kurczaka w chipsach (32 zł). Wybieram do tego frytki i czekam na niespodziankę, jakie surówki dostanę. Szybki komunikat przez okienko na kuchnię i już wiem, że będzie świeżo. Idę po talerz, zgarniam kompot (4 zł) i siadam przy stoliku. Po pierwszym kęsie wiem - jest dobrze. Oczywiście bez kulinarnych uniesień, które zaniosłyby do kulinarnego nieba wprost po gwiazdkę Michelin, ale trzeba być naiwnym, żeby spodziewać się czegoś takiego. Jest mizeria (pyszna), surówka z marchewki (smaczna) i z kapusty (nie mój smak), wszystko jest świeże.

Pierś z kurczaka w chipsach
Pierś z kurczaka w chipsach© archiwum prywatne

Swojej porcji jednak nie zjadłam do końca. Powodem nie był jednak smak, a wielkość - była po prostu ogromna. Zgodnie z babciną zasadą "mięso zjedz, ziemniaczki zostaw", dokończyłam kotleta i zgarnęłam zamówienie na wynos, żeby domownicy nie czuli się poszkodowani.

Raz na wozie, raz pod wozem

Do domu zabieram ze sobą porcję rosołu, placek po cygańsku oraz naleśnik z serem. Mówi się, że jak ktoś przesala dania, to pewnie jest zakochany. Jeśli tak to działa, to na kuchni musiał być ktoś zakochany, bo placek po cygańsku był tak słony, że po prostu nie dało się go zjeść. Rosół również był słony, ale w tej akceptowalnej dawce. Nie czuć w nim było kostki ani słynnej, złotej przyprawy w płynie. Dziecku bym go jednak nie podała.

Naleśnik, rosół i placek ziemniaczany
Naleśnik, rosół i placek ziemniaczany© archiwum prywatne

Wspaniały okazał się naleśnik z serem, który smakował jak ten, który kiedyś smażyła mi babcia. Nie był za słodki (oczywiście za słony również nie), a proporcje twarogu do ciasta były odpowiednie. Jak za 9 zł - petarda.

W gastronomii jak w życiu - są wzloty i upadki. Niektóre dania były smaczne, gdzieniegdzie sypnęło się trochę soli, ale szczerze wierzę, że to wypadek przy pracy. W szczególności patrząc na to, że wychodzący z bufetu goście z entuzjazmem mówili "do zobaczenia". Sama chętnie bym wróciła, bo 83 zł za zupę, dwa główne dania i deser to cena, które zdecydowanie zachęca. Patrząc jednak na moje doświadczenia i zerkając nieśmiało w talerze innych, stawiałabym na mięso z dodatkami.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także