Spróbowałam tajskich smakołyków. Smak skorpionów i larw bardzo mnie zaskoczył
Entomofagia, czyli odżywianie się owadami, w Europie wywołuje wiele kontrowersji. W Tajlandii natomiast jadalne robaki stanowią nie tylko turystyczną ciekawostkę kulinarną. W niektórych regionach traktowane są jako jedno z głównych źródeł pożywienia. Będąc w Bangkoku, postanowiłam sprawdzić, jak smakują smażone jedwabniki, świerszcze, skorpiony czy skolopendry. Fajerwerków nie było.
09.12.2023 | aktual.: 09.12.2023 10:49
Jak szacuje International Platform of Insects for Food and Feed (IPIFF) (międzynarodowa organizacja zajmująca się promowaniem wykorzystania owadów w przemyśle spożywczym i paszach), na świecie istnieje ok. 2000 gatunków owadów jadalnych. Spożywają je blisko 2 miliardy ludzi w 80 proc. krajów. Jednak na Starym Kontynencie żywienie się robakami wciąż wzbudza kontrowersje i niesmak. Czy jest się czego bać?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jadalne robaki na ulicznych stoiskach? Tutaj to norma
W Azji Południowo-Wschodniej widok stoisk z szeroką ofertą owadów nie jest niczym szczególnym. Smażone, suszone czy świeże wywołują poruszenie wyłącznie wśród turystów, kręcących się wokół straganów z wymalowanym na twarzach obrzydzeniem. Finalnie zdobywają się oni jedynie na zrobienie kilku fotek. Te często odbywające się fotograficzne sesje z robakami w roli głównej stały się solą w oku sprzedawców, którzy, w niektórych miejscach, wystawiają kartki informujące, że za robienie zdjęć robakom należy się opłata. No cóż, taki biznes lub prawa rynku.
W Bangkoku, stolicy Tajlandii, u ulicznych sprzedawców znajdziemy mnóstwo przeróżnych gatunków, jednak za przysmak uchodzą jedwabniki, koniki polne i wodne pluskwiaki, ale też m.in. rozmaite rodzaje świerszczy.
Jakie robaki można kupić na ulicy w Bangkoku? Ile kosztują?
Wzdłuż głośnej, kolorowej i zatłoczonej do granic możliwości Yaowarat Road, ulicy, która ciągnie się przez jedno z największych Chinatown na świecie, przystanęłam obok niewielkiego stoiska prowadzonego przez starszą kobietę. Na tacach piętrzyły się smażone robaki, które jako laik w większości przyrównałabym do glizd. Na patyki nabite były większe egzemplarze - połyskujące w świetle kolorowych neonów skropiony i długie skolopendry, z odstającymi odnóżami.
- Małe za 50 bahtów, skolopendra na patyku za 100, a skorpion za 150 bahtów - to jedyne informacje, jakie udało mi się zdobyć od sprzedawczyni.
Za robakową kolację, tj. kubeczek mieszaniny smażonych robaków, skorpiona i skolopendrę zapłaciłam łącznie 300 bahtów (THB), co w przeliczeniu daje ok. 35 zł. Czy to dużo? W porównaniu do cen innych potraw dostępnych na ulicznych stoiskach w Bangkoku - tak. Za 300 bahtów mogłabym kupić spokojnie nawet pięć porcji ryżu z kurczakiem czy sześć młodych kokosów z kokosową wodą do wypicia. To bardziej gratka dla turystów niż coś, co miałby kupić przeciętny mieszkaniec Tajlandii.
Czy spożywanie robaków jest w ogóle bezpieczne?
Nie znaczy to, że nie praktykuje się tam spożywania robaków. Wręcz przeciwnie - mieszkańcy Tajlandii jedzą niemal wszystkie owady, ale nie wszyscy i nie wszędzie. Insekty i ich larwy są przysmakiem na północnym-wschodzie, w najbiedniejszej części kraju. Natomiast ze względu na zainteresowanie regionalnymi produktami robaki można dostać w całej Tajlandii.
Co prawda, standardy higieny w Azji Południowo-Wschodniej często odbiegają od tych z zachodniego świata, ale jedzenie robaków nie jest bardziej niehigieniczne niż zjedzenie makaronu od ulicznego sprzedawcy. Więcej: według zapewnień ekspertów robaki to przekąska zdrowa, bogata w białko, tłuszcze, cukry oraz witaminy z grupy B i K. Ponadto owadzie mięso opisuje się jako wyjątkowe ze względu na to, że owady nie są w stanie spożywać pokarmu zawierającego chemikalia - zwyczajnie by tego nie przeżyły.
Jak smakują jadalne robaki?
Z pewnością nie jak kurczak, nie jak ryba, i nie jak krewetka, a przynajmniej moim zdaniem. Z robakami jest jak z tofu - w większości są smakowo neutralne, więc przyjmują smak przypraw czy sosów, z którymi są podane. Wszystkie te, które ja kupiłam, smażone były w głębokim tłuszczu, a sprzedawczyni przed podaniem dodatkowo skropiła je sosem sojowym i oprószyła mieszanką przypraw.
Te białe długie robaczki (na zdj. powyżej) to tzw. bamboo worms, czyli robaki bambusowe. Pierwsze wrażenie: chrupiące i puste w środku (mięsa było naprawdę niewiele). Smakowały przede wszystkim sosem sojowym i... tyle w temacie. Obok nich, w moim kubeczku rozmaitości, znalazły się też małe grubaski - to jedwabniki. Miały chrupiącą skorupkę i nieco bardziej wyczuwalne "wnętrze" - miękkie, lekko kremowe, ale absolutnie nieciągnące się czy żylaste. Ot, coś chrupiącego o słono-słodko-pikantnym smaku. Nic specjalnego.
Jak smakują smażone świerszcze, skolopendra i skorpion?
W kubeczku znalazły się też smażone koniki polne i świerszcze. Mając je przed oczami, wzdrygnęłam się kilka razy. W przeciwieństwie do glizdowatych te miały nóżki, skrzydełka, a więc można domyślić się, że niczym przyjemnym było to, jak zatańczyły na moim języku. Przeżułam je szybko, z zamkniętymi oczami (jakby miało to w czymś pomóc). I znów to samo - sos sojowy, coś słodkiego i pikantnego. Tekstura była trudniejsza do rozdrobnienia zębami - przypominała łupinę słonecznika.
Następna była nadziana na patyk wielonoga skolopendra w czymś przypominającym glazurę. Miała zdecydowanie najwięcej mięsa - wiórowatego, jak przeciągnięta pierś z kurczaka. Smak przejęła od przypraw - słodki, słony, coś w rodzaju sosu barbecue.
Przejdźmy jednak do gwiazdy kolacji - a więc do skorpiona. Smakować miał jak surowa krewetka (tak wyczytałam w internecie). Z racji, że nie wiem, jak smakuje surowa krewetka, nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Ze względu na szarawy kolor mięsa (na zdj. poniżej) i wyczuwalną gorzkość przyrównałabym go do... drobiowej wątróbki. Pancerz był chrupiący, również o teksturze przypominającej łupinę słonecznika. Z żądła zrezygnowałam, ale podobno - po odpowiedniej obróbce - traci trujące właściwości.
Jadalne robaki - czy jest się czego bać?
Ja sama obawiałam się, że robaki trzeba będzie przeżuwać, że będą żylaste, gumowate, że będą "strzelać" po ugryzieniu. Otrzymałam jednak megachrupiącą i dobrze doprawioną przekąskę. Mimo że nie były niesmaczne, niczym spektakularnym nie zaskoczyły. Raczej kolejny raz po nie nie sięgnę - zaspokoiłam swoją ciekawość i na tym zakończyłam swoją przygodę ze smażonymi owadami.