Spróbowałam tajskich smakołyków. Smak skorpionów i larw bardzo mnie zaskoczył
Entomofagia, czyli odżywianie się owadami, w Europie wywołuje wiele kontrowersji. W Tajlandii natomiast jadalne robaki stanowią nie tylko turystyczną ciekawostkę kulinarną. W niektórych regionach traktowane są jako jedno z głównych źródeł pożywienia. Będąc w Bangkoku, postanowiłam sprawdzić, jak smakują smażone jedwabniki, świerszcze, skorpiony czy skolopendry. Fajerwerków nie było.
Jak szacuje International Platform of Insects for Food and Feed (IPIFF) (międzynarodowa organizacja zajmująca się promowaniem wykorzystania owadów w przemyśle spożywczym i paszach), na świecie istnieje ok. 2000 gatunków owadów jadalnych. Spożywają je blisko 2 miliardy ludzi w 80 proc. krajów. Jednak na Starym Kontynencie żywienie się robakami wciąż wzbudza kontrowersje i niesmak. Czy jest się czego bać?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tarta w wytrawnym wydaniu zachwyca smakiem i pięknie się prezentuję! Czego chcieć więcej?
Jadalne robaki na ulicznych stoiskach? Tutaj to norma
W Azji Południowo-Wschodniej widok stoisk z szeroką ofertą owadów nie jest niczym szczególnym. Smażone, suszone czy świeże wywołują poruszenie wyłącznie wśród turystów, kręcących się wokół straganów z wymalowanym na twarzach obrzydzeniem. Finalnie zdobywają się oni jedynie na zrobienie kilku fotek. Te często odbywające się fotograficzne sesje z robakami w roli głównej stały się solą w oku sprzedawców, którzy, w niektórych miejscach, wystawiają kartki informujące, że za robienie zdjęć robakom należy się opłata. No cóż, taki biznes lub prawa rynku.
W Bangkoku, stolicy Tajlandii, u ulicznych sprzedawców znajdziemy mnóstwo przeróżnych gatunków, jednak za przysmak uchodzą jedwabniki, koniki polne i wodne pluskwiaki, ale też m.in. rozmaite rodzaje świerszczy.
Jakie robaki można kupić na ulicy w Bangkoku? Ile kosztują?
Wzdłuż głośnej, kolorowej i zatłoczonej do granic możliwości Yaowarat Road, ulicy, która ciągnie się przez jedno z największych Chinatown na świecie, przystanęłam obok niewielkiego stoiska prowadzonego przez starszą kobietę. Na tacach pi ętrzyły się smażone robaki, które jako laik w większości przyrównałabym do glizd. Na patyki nabite były większe egzemplarze - połyskujące w świetle kolorowych neonów skropiony i długie skolopendry, z odstającymi odnóżami.
- Małe za 50 bahtów, skolopendra na patyku za 100, a skorpion za 150 bahtów - to jedyne informacje, jakie udało mi się zdobyć od sprzedawczyni.
Za robakową kolację, tj. kubeczek mieszaniny smażonych robaków, skorpiona i skolopendrę zapłaciłam łącznie 300 bahtów (THB), co w przeliczeniu daje ok. 35 zł. Czy to dużo? W porównaniu do cen innych potraw dostępnych na ulicznych stoiskach w Bangkoku - tak. Za 300 bahtów mogłabym kupić spokojnie nawet pięć porcji ryżu z kurczakiem czy sześć młodych kokosów z kokosową wodą do wypicia. To bardziej gratka dla turystów niż coś, co miałby kupić przeciętny mieszkaniec Tajlandii.
Czy spożywanie robaków jest w ogóle bezpieczne?
Nie znaczy to, że nie praktykuje się tam spożywania robaków. Wręcz przeciwnie - mieszkańcy Tajlandii jedzą niemal wszystkie owady, ale nie wszyscy i nie wszędzie. Insekty i ich larwy są przysmakiem na północnym-wschodzie, w najbiedniejszej części kraju. Natomiast ze względu na zainteresowanie regionalnymi produktami robaki można dostać w całej Tajlandii.
Co prawda, standardy higieny w Azji Południowo-Wschodniej często odbiegają od tych z zachodniego świata, ale jedzenie robaków nie jest bardziej niehigieniczne niż zjedzenie makaronu od ulicznego sprzedawcy. Więcej: według zapewnień ekspertów robaki to przekąska zdrowa, bogata w białko, tłuszcze, cukry oraz witaminy z grupy B i K. Ponadto owadzie mięso opisuje się jako wyjątkowe ze względu na to, że owady nie są w stanie spożywać pokarmu zawierającego chemikalia - zwyczajnie by tego nie przeżyły.
Jak smakują jadalne robaki?
Z pewnością nie jak kurczak, nie jak ryba, i nie jak krewetka, a przynajmniej moim zdaniem. Z robakami jest jak z tofu - w większości są smakowo neutralne, więc przyjmują smak przypraw czy sosów, z którymi są podane. Wszystkie te, które ja kupiłam, smażone były w głębokim tłuszczu, a sprzedawczyni przed podaniem dodatkowo skropiła je sosem sojowym i oprószyła mieszanką przypraw.
Te białe długie robaczki (na zdj. powyżej) to tzw. bamboo worms, czyli robaki bambusowe. Pierwsze wrażenie: chrupiące i puste w środku (mięsa było naprawdę niewiele). Smakowały przede wszystkim sosem sojowym i... tyle w temacie. Obok nich, w moim kubeczku rozmaitości, znalazły się też małe grubaski - to jedwabniki. Miały chrupiącą skorupkę i nieco bardziej wyczuwalne "wnętrze" - miękkie, lekko kremowe, ale absolutnie nieciągnące się czy żylaste. Ot, coś chrupiącego o słono-słodko-pikantnym smaku. Nic specjalnego.