Taką wodę pili nasi rodzice i dziadkowie w PRL. Była niezawodna w czasie upałów
Przysmaki z czasów PRL nigdy nie uciekną z pamięci. Oranżada z delikatesów w szklanej butelce, lody Bambino polane czymś, co przypominało czekoladę, herbatniki gwiazdeczki i niezawodny blok czekoladowy. Była też woda sodowa, którą Polacy w 1988 roku pili nagminnie. Tak radzili sobie z upałami.
17.08.2023 07:33
Jeszcze 30-40 lat temu nawet w maju było upalnie, termometry pokazywały wtedy 25 stopni Celsjusza w cieniu. Jak wiemy, technologia była na o wiele gorszym poziomie, a do tego dostęp do niektórych produktów był utrudniony. Chociaż oranżady nie brakowało, to zawsze była ciepła. Dlaczego? Skrzynki stały na ulicy w pełnym słońcu, a lodziarze mieli poważny problem z mrożeniem lodów. Na te rarytasy trzeba było długo czekać. Jak wygląda stanie w upale przez kilka godzin - wszyscy wiemy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Woda sodowa była wybawieniem podczas upałów
W zakładach pracy było jeszcze gorzej. W halach nie było klimatyzacji, a temperatura osiągała bardzo wysokie wartości. W sytuacji, gdy upały utrzymywały się długo, pracownikom rozdawano kefiry oraz wodę mineralną. Między stanowiskami stały kartony z lodem.
Oblegane były baseny. Na popularnej "Fali" w ciągu dnia przewijało się nawet 3500 ludzi. Nic dziwnego, w takie upały każdy chce się ochłodzić. Na całe szczęście była też ona, czyli niezawodna woda sodowa z saturatora. Ten napój skutecznie gasił pragnienie i nigdy go nie brakowało. Nasi rodzice i dziadkowie pili ją czystą bądź prosili o sok.
Jak działał taki saturator?
Był to dwukołowy wózek z doczepionymi kołami od "Komarka" i parasolką, która chroniła przed upałami. Posiadał wielki baniak na wodę, zbiornik na dwutlenek węgla (który sprawiał, że woda była gazowana) oraz pojemnik na suchy lód (ochładzał napój). Niektóre saturatory miały wąż, dzięki któremu mogły podłączyć się do hydrantu. Taka woda sodowa z saturatora była wybawieniem podczas upałów. W czasie, gdy napoje gazowane nie były przechowywane w lodówkach, tylko stały w skrzynkach na dworze, łyk zimnego płynu był ogromnym luksusem.
Szklanka czystej wody sodowej kosztowała 50 groszy, za tę z sokiem trzeba było zapłacić złotówkę. Co ciekawe, przy stoisku było tylko 5-6 szklanek. Oznacza to, że ekspedientka musiała za każdym razem myć naczynia, a dopiero potem nalewać wodę. Sytuacja nie była taka kolorowa, gdyż do "mycia" używano odrobiny wody. Dlatego też woda sodowa z saturatora nazywana była "gruźliczanką".