W czasach komuny była symbolem luksusu. Odwiedziłam restaurację, która działa od lat 50. Menu powaliło mnie na kolana
Kiedyś była najbardziej elegancką restauracją w krakowskiej Nowej Hucie, dzisiaj to "lokal dla lokalsów" i atrakcja turystyczna "miasta-dzielnicy". Wnętrza "Stylowej" nadal pełne są detali z socrealistycznej epoki, a kuchnia serwuje potrawy, które przeszły już do lamusa. "Stylowa" przypomina, czym jest rumsztyk, befsztyk czy brizol. Podaje śledzia po japońsku i wątróbkę z cebulą. Czy nadal robi to w wielkim stylu jak w latach swojej świetności?
04.11.2023 | aktual.: 04.11.2023 08:24
Choć młodość "Stylowej" minęła bezpowrotnie, to lokal nadal działa pełną parą. Odwiedzając restaurację, sama załapałam się małą imprezę urodzinową (może firmową, nie wiem). Ale było głośno, radośnie, półmiski były zapełnione jedzeniem, była meduza, a obok - lorneta. Tam nie tylko wystrój czy menu oddają ducha PRL-u. Ten duch wciąż tam siedzi, krąży i szepcze do ucha, by ruszyć na parkiet w rytm hitów Połomskiego czy Kunickiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Francja elegancja i "bar pod kuternogą"
"Stylowa" jest najstarszą restauracją w Nowej Hucie. Powstała 22 lipca 1956 roku i - jeszcze jako kawiarnia - z miejsca stała się jednym z najbardziej eleganckich lokali (obok nieistniejącej już restauracji "Arkadia"). Chwalono ją za dobre jedzenie i za to, że serwowała bułgarskie wino czy koniak. Niebagatelną rolę pełnił wystrój: posadzki były wyłożone marmurem, ściany zdobiły sztukaterie, sufity niemalże uginały się od ciężkich żyrandoli, a spomiędzy specjalnie zaprojektowanych mebli wyrastały majestatyczne kolumny.
Na samym początku progi "Stylowej" przekraczali panowie pod krawatami i panie w wykrojonych na wymiar spódnicach. Buty musiały lśnić, a portier mierzył krytycznym okiem wszystkich gości, oceniając, czy mogą usiąść przy stoliku w lokalu pierwszej kategorii. W latach 50. "Stylową" odwiedzała elita, a rozmowom towarzyszyła muzyka na żywo. Potem zaczęli pojawiać się cinkciarze, a z biegiem lat "Stylowa" przeobraziła się w miejscówkę z dobrym jedzeniem i dansingami.
Jak wiadomo, "Stylowej" w sercu Nowej Huty towarzyszyła nie tylko działająca naprzeciwko "Arkadia", ale też sławetny pomnik Lenina (od 1973 r.). Pod koniec lat 70. pod pomnik podłożono ładunek wybuchowy, który uszkodził jedynie piętę "wodza". Od tamtego momentu restaurację żartobliwie nazywano więc "barem pod kuternogą".
Peerelowski koloryt w nowohuckiej "Stylowej"
Jak jest dzisiaj? Jasne ściany gdzieniegdzie ozdobione lustrami w pozłacanych ramach, bardzo duże okna zasłonięte firanami i mnóstwo archiwalnych zdjęć - to pierwsze, co rzuca się w oczy po przekroczeniu progu restauracji. Wcześniej wzrok przykuwa neon z nazwą lokalu. Neony są dziedzictwem Nowej Huty, a ten witający gości "Stylowej" rozbłysnął na nowo na początku tego roku.
Dzisiaj już nie ma portiera, nikt nie sprawdza, czy mamy czyste buty i uprasowaną koszulę. Wnętrza jednak nadal starają się oddać ducha minionej epoki. Stoły przykryte są białymi obrusami, a spomiędzy nich - bez zmian - wyrastają kolumny. Są i kinkiety, i żyrandole, za barem piętrzy się stos alkoholi, a projektor wyświetla na jednej ze ścian stare zdjęcia Nowej Huty. Klimatycznie.
Menu "Stylowej" powala na kolana. Znajdziemy w nim takie peerelowskie perełki jak: śledź po japońsku (15 zł), befsztyk tatarski (20 zł), wątróbka z cebulką i ziemniakami (25 zł), flaczki (17 zł), rumsztyk z cebulą i ziemniakami (30 zł) czy bryzol z ziemniakami i pieczarkami (36 zł). Są też bardziej nowoczesne specjały, jak choćby łosoś z grilla czy filet kurczaka nadziewany suszonymi pomidorami i serem feta. Do wyboru do koloru.
Nie zastanawiałam się długo nad wyborem dań dla siebie. Flaki wołowe, befsztyk tatarski i rumsztyk z cebulą - właśnie po to wdepnęłam do "Stylowej". Do tego poprosiłam o szklankę kompotu i zestaw surówek. Ten trzydaniowy zestaw kosztował mnie 80 zł (befsztyk - 20 zł, flaki - 17 zł, rumsztyk - 30 zł, surówki - 8 zł, kompot - 5 zł).
Smaki w "Stylowej". Plusy mieszają się z minusami
Flaki na pewno nie śmierdziały - a tego obawia się większość, że zapach zniechęci do jedzenia. Powiedziałabym nawet, że wypłukano je aż nadto, bo gdzieś zabrakło mi tej charakterystycznej dla flaków nuty. Niemniej jednak nie pożałowano ziół i przypraw, a porcja była bardziej niż solidna (do zupy serwuje się chleb).
Następnie podano mi befsztyk tatarski, czyli siekaną wołowinę z dodatkami: musztardą, grzybkami, ogórkiem i cebulą. Zjadłam całość z nieskrywaną przyjemnością, jednak nie był to najlepszy tatar, z jakim miałam w życiu do czynienia. Z kromką chleba posmarowaną masłem smakował zadowalająco, mięso jedynie było ciut za twarde.
Mam mocno mieszane uczucia co do rumsztyku z cebulą i ziemniakami. Z jednej strony rozczarował, z drugiej zaskoczył kilkoma pozytywnymi elementami. Ziemniaki były mdłe, ale miały niezwykle kremową konsystencję, cebula niestety ociekała tłuszczem (tutaj plusów brak), a mięso - choć kompletnie pozbawione smaku - dosłownie rozpływało się w ustach. Szkoda, bo w rzeczywistości to drobnostki zaważyły na tym, że potrawa z poziomu bardzo dobrego spadła na poniżej przeciętny (być może to jednorazowe potknięcia). Duży plus za surówki (świeże, smaczne, chrupiące) i gigantyczny za kompot (był rewelacyjny!).
"Stylowa" dla nowohucian jest miejscem kultowym, a turyści traktują ją jako obowiązkowy punkt podczas zwiedzania "miasta-dzielnicy. Również moim zdaniem jest warta wizyty. Ma specyficzny urok, oddaje klimat minionych lat, a jeśli chodzi o jedzenie - myślę, że i tutaj znajdzie oddanych fanów. "Stylowa", mimo wielu przeciwności, nadal dumnie stoi w alei Róż. I to nie tylko po to, żeby nakarmić czy przywołać wspomnienia. To wciąż żywy pomnik naszej historii.