Pokazała, ile wydała na obiad nad morzem. Grozą tutaj nie zawieje
Wakacyjne wojaże w pełni, polskie wybrzeże wypełnia się turystami, a wraz z nimi sieć zalewają paragony grozy. Nie zawsze musi być jednak drogo, by było smacznie. Przekonała się o tym nasza redakcyjna koleżanka Ola.
Chociaż gotowanie na wakacjach jest zdecydowanie najbardziej ekonomiczną opcją, to nie każdy ma na to ochotę. Z pomocą przychodzi szeroka oferta gastronomiczna nadmorskich miejscowości. Przebierać można w rybach w panierce, gofrach, burgerach i zapiekankach, również w tych w wydaniu XXL, które znaleźć można przy sopockim molo. Miłośnicy domowych smaków mogą wybrać bar mleczny. Zdecydowanie wyjdą na tym najlepiej. Przy odrobinie szczęścia nie tylko nie wydadzą fortuny, ale przede wszystkim zjedzą smacznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Smażony dorsz w cieście z frytkami - przepis jak z nadmorskiej smażalni
Tani obiad w Gdańsku
Turystyczne miejscowości mają swoje przywary. Poza tłumami na plaży i kolejkami do smażalni bywa tutaj po prostu drogo. Nie oznacza to jednak, że po wakacjach w Gdańsku wrócić można z pustym portfelem.
Bar mleczny Jaros to mekka studentów, mieszkańców Przymorza i turystów, którzy odwiedzają znajdujące się nieopodal plaże. Trafiła tam również nasza redakcyjna koleżanka Ola. Na obiad zabrała męża, dwójkę dzieci i wszyscy wyszli zadowoleni, nawet ci najmłodsi. To najlepsza rekomendacja, o czym wiedzą wszyscy rodzice małych niejadków.
Menu jest typowe dla baru mlecznego. Zestaw obiadowy z zupą i drugim daniem kosztuje tutaj od 22 do 33 zł. Za kotlet schabowy i drobiowy filet zapłacić trzeba 26 zł, dewolaj będzie złotówkę droższy, a miruna to 33 zł. Zupa poza zestawem kosztuje 9 zł. Trafić tu można na kalafiorową, flaki czy rosół, ale menu jest zmienne. Nie trzeba regulować odbiorników ani przecierać oczu ze zdumienia — te ceny to żadna okazja, a codzienność baru Jaros.
- Klientów w barze było sporo, ale kolejka szła naprawdę szybko. Wszystko było świeże, gorące i pachniało tak pięknie, że w brzuchu zaczynało głośniej burczeć - śmieje się Ola.
Na stole pojawiły się cztery dania obiadowe. Na trzech talerzach były kotlety drobiowe, mąż Oli wybrał zrazy w sosie. Do tego trzy porcje surówek i napoje. Mięso było naprawdę solidne, piersi nie rozbijano na cienkie jak kartka papieru płaty, by zaoszczędzić na gościach.
- Pracujące tam kobiety są rewelacyjne i bardzo elastyczne. Nie mieliśmy ochoty na zupę, więc pozwoliła wymienić ją na kompot - mówi nasza redakcyjna koleżanka.
Cena nie budzi grozy
Suma na paragonie nie przyprawia o palpitację serca. Za obiadową ucztę dla czteroosobowej rodziny Ola zapłaciła 105 zł. To 26 zł za talerz domowego obiadu, po którym nikt nie odszedł głodny od stołu.
- Było tak smacznie, że moja córka zadeklarowała, że chce jeść tutaj codziennie. Nie dziwię się, bo sama pomyślałam to samo - mówi Ola.
Nie dziwi ocena i popularność — bar Jaros uzbierał średnią 4,7/5 z ponad 4,2 tysiąca ocen. Takiego wyniku może pozazdrościć wiele lokali, również tych ze zdecydowanie bardziej wygórowaną ceną. Bary mleczne to idealne rozwiązanie, gdy chcemy zjeść dobrze i niedrogo.
Stereotyp drogich wakacji nad polskim morzem, gdzie każda potrawa uszczupla portfel w zastraszającym tempie, wciąż jest silny. Jednak nad Bałtykiem da się zjeść dobrze i da się zjeść tanio. Istnieją miejsca, które spełniają oba te warunki, zrywając tym samym z mitem, że wakacje nad polskim morzem muszą kosztować fortunę. Wystarczy odrobinę poszukać, zejść nieco z głównych promenad i nie dać się nabrać na nachalne marketingowe chwyty.
Zamiast podążać za tłumem do najbardziej oczywistych, często przeszacowanych lokali, warto poświęcić chwilę na poszukiwania perełek. Bar mleczny Jaros jest jedną z nich.