Spróbowałam langosza w Budapeszcie. Już po pierwszym kęsie wiedziałam, czy był wart swojej ceny
Być w Budapeszcie i nie spróbować langosza to tak, jak pojechać do Paryża i nie zobaczyć wieży Eiffla. Obok gulaszu, leczo i paprykarza, langosz jest wizytówką madziarskiej kuchni. W czasie pobytu u naszych bratanków zjadłam więc ten kultowy przysmak w Budapeszcie i w niewielkim miasteczku Szerencs. Wnioski są dość zaskakujące.
Idealny langosz wcale nie ocieka tłuszczem. Jest rumiany, lekko chrupiący z zewnątrz, miękki i pulchny w środku. Tradycyjnie serwuje się go ze śmietaną i żółtym serem. Jednak w budkach możemy znaleźć również wersje z mięsem gyros i warzywami, boczkiem, pomidorami, rukolą i mozzarellą, a także, o zgrozo, na słodko np. z nutellą i owocami.
Sekretem węgierskich langoszy jest dodatek gotowanych ziemniaków do ciasta drożdżowego. Sprawiają one, że placek jest jeszcze bardziej delikatny i dosłownie rozpływa się w ustach. Na samą myśl o takiej przekąsce aż cieknie ślinka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tortillowe szaszłyki z wołowiną. Pomysł na ciepłą przekąskę z piekarnika
Skusiłam się na langosza w Budapeszcie
Zwiedzając Budapeszt, można porządnie zgłodnieć. Na szczęście oferta gastronomiczna stolicy Węgier jest niezwykle bogata. Poza restauracjami z tradycyjną kuchnią znajdziemy również lokale serwujące dania z niemal całego świata - włoskie, azjatyckie, meksykańskie, indyjskie i wiele innych.
Nie brakuje również przytulnych kawiarni i cukierni, a także budek z kebabem, sandwichami i oczywiście langoszami. Podczas spaceru po Wzgórzu Zamkowym, niedaleko Baszty Rybackiej oraz kościoła św. Macieja, jednych z najpiękniejszych atrakcji Budapesztu, zawędrowałam z mężem do budki z langoszami i innymi szybkimi przekąskami.
Było bardzo gorąco, a ukryte w cieniu stoliki oraz wystawione w witrynce langosze, gulasze i inne smakołyki, zachęcały do odpoczynku i posilenia się przed dalszym zwiedzaniem. Po szybkiej naradzie zdecydowaliśmy się na klasycznego langosza ze śmietaną i żółtym serem oraz wersję z serem i boczkiem. Do tego butelka zimnej niegazowanej wody. Nie zdążyliśmy nawet zająć stolika, a nasze zamówienie było już gotowe do odbioru. Nic dziwnego, kucharz miał bowiem wcześniej usmażone placki. Ile kosztowała taka przyjemność? Całkiem sporo, jak na szybką przekąskę, bo za nasz zestaw zapłaciliśmy 8000 forintów, czyli ok. 85 złotych.
Langosze były dość duże i wyglądały bardzo zachęcająco, ale już po pierwszym kęsie przyszło spore rozczarowanie. Ciasto wcale nie było gorące, miękkie i pulchne. Wręcz przeciwnie. Brzegi były twarde, środek letni i trochę gumowaty, mocno nasiąknięty tłuszczem. Trudno było jeść placki bez użycia sztućców i zgubienia połowy sera, który znajdował się na wierzchu. Oceniłabym je 3/10. Jeśli więc masz ochotę na świeże i smaczne langosze, polecam raczej omijać to miejsce.
Do tej budki zawsze ustawiają się kolejki
Kilka lat temu odkryliśmy znacznie smaczniejszą, choć dość niepozorną miejscówkę z langoszami. Tuż przed wjazdem na autostradę znajduje się niewielkie miasteczko Szerencs. Zazwyczaj zatrzymujemy się tam w supermarkecie na szybkie zakupy w drodze na południe Europy. Na parkingu przed sklepem od wielu lat stoi niewielka budka z fast foodem. Cieszy się dość dużym zainteresowaniem lokalsów, bo za każdym razem przed okienkiem stoi spora kolejka. To właśnie tam poczuliśmy smak prawdziwych Węgier.
Langosze z "naszej" budki to obowiązkowy punkt na trasie. Pani przygotowuje placki na bieżąco na oczach głodnych klientów. Odrywa kawałki ciasta z wielkiej kuli, formuje odpowiedni kształt i smaży je w ogromnym garnku. Do wyboru są klasyczne placki z serem i śmietaną oraz zawijane z kiełbasą lub mięsem gyros.
Po kilku minutach od złożenia zamówienia lądują przed nami pachnące, rumiane langosze. Wracamy tu od lat i jeszcze ani razu się nie zawiedliśmy. Składniki są świeże, ciasto mięciutkie i puszyste, po prostu idealne. No i cena. Za dwa langosze zapłaciliśmy 3400 forintów (ok. 35 zł), a więc tyle, co w Budapeszcie za jednego. I, mimo że jedliśmy je w dość partyzanckich warunkach (stoliki obok budki były zajęte), w pełnym słońcu, na masce samochodu, to i tak było warto. Jestem pewna, że wrócimy tam jeszcze nie raz.
Katarzyna Gileta, wydawczyni Pyszności.pl