Zdradziła, jak wygląda praca w gastronomii na Open'erze. "Trzeba to przeboleć"
Początek lipca to czas, kiedy Gdynia zapełnia się festiwalowiczami, a mieszkańcy Trójmiasta borykać się muszą z korkami. Wszystko przez odbywający się od 18 lat Open'er. Jednak nie wszyscy przyjechali tam, by się tylko bawić. Dla niektórych to świetna okazja na zarobek. Skorzystała z niej m.in. Ania, która opowiedziała mi, jak wygląda praca w gastronomii na festiwalu.
05.07.2024 | aktual.: 05.07.2024 18:38
Ania w gastronomii już pracowała, więc i legendarna "tabaka" (w slangu gastronomicznym oznacza wybitne natężenie liczby klientów i zwiększoną liczbę zamówień) nie robi na niej wrażenia. To bardzo dobry znak, bo podczas Open'era pracy nie brakuje, a i trzeba uzbroić się w dużą dawkę energii. Chociaż główne koncerty zaczynają się zwykle późnym popołudniem, to teren festiwalu tętni życiem niemal cały czas. Warsztaty, stoiska organizacji pozarządowych, joga, zbłąkani imprezowicze — niemal przez całą dobę ktoś kręci się po terenie festiwalu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Strefa gastronomiczna na Open'er Gdynia 2024
Długie skakanie na koncercie to i duża ilość spalonych kalorii, które nadrobić można w strefie gastronomicznej. To miejsce, gdzie znaleźć można nie tylko imprezowe klasyki pod postacią burgerów, zapiekanek czy gofrów. Dla nieco bardziej wymagających festiwalowiczów przygotowano m.in. stoisko z sushi i kuchnią azjatycką.
Ceny zdecydowanie przewyższają te, które znane są z trójmiejskich lokali. Za rolkę hosomaki z pieczonym łososiem w tempurze zapłacić trzeba aż 60 zł, a przecież to nawet nie jest substytut obiadu. Alternatywą dla osób, które zatęskniły za domowymi smakami, może być zupa. Kubek rosołu o pojemności 200 ml kosztuje 16 zł, indyjski dahl z soczewicą 32 zł, a chili con carne 34 zł. Czekają też węgierskie langosze w cenie 30-40 zł. Nie da się ukryć, jest po prostu drogo.
— Ceny wzrosły, zdecydowanie. Jeśli chodzi o ten rok na Open'erze jest znacznie mniej punktów gastronomicznych. Podobno zeszły rok nie popisał się zyskiem w tych miejscach, dlatego wszyscy podnieśli ceny, żeby jakoś wyjść na prostą. Tutaj trzeba opłacić pracowników za wiele godzin pracy. A festiwalowiczów jest mniej — uważa moja rozmówczyni Ania, pracująca na jednym ze stoisk.
Dziewczyna chciała pozostać anonimowa ze względu na pracodawcę, dlatego nie podaję jej pełnych danych osobowych.
Na Open'er przyjechali do pracy
Open'er to nie tylko festiwalowicze, ale również osoby pracujące przy organizacji, wolontariusze, ochroniarze czy w końcu pracownicy gastronomii. Wielu z nich traktuje to jako okazję do połączenia zabawy z pracą, bo i czasem znajdzie się trochę czasu na koncert.
— Zazwyczaj punkty gastro biorą więcej pracowników, więc jeden mniej w trakcie jednej godziny nie sprawia problemu. Oczywiście trzeba wrócić, no przynajmniej należy, chwilę wcześniej przed zakończeniem koncertu. Po nich zazwyczaj jest moment tabaki. Średnio jeden koncert dziennie jest możliwy — wyjaśnia Ania.
Jeśli jednak wydaje ci się, że to lekka praca, zdecydowanie jesteś w błędzie. Pierwszym wyzwaniem są godziny. Ania zaczyna o 13:00, a kończy o 4:00 nad ranem. Oczywiście, są tutaj miejsca na przerwy, pracownicy zmieniają się, ale wciąż daleko od regulowanego czasu pracy. Spanie po trzy godziny, praca w deszczu i dość specyficzni klienci, którzy przewijają się przez stoiska — na to trzeba być gotowym.
Zobacz także
Warunki polowe to wyzwanie
Festiwal odbywa się na terenie lotniska w Kosakowie, wokół niskie zabudowania, do miasta dość daleko. Do tego wielkie korki, więc wyjazd do pracy trzeba dobrze zaplanować. Jedni, tak jak Ania, nocują w namiocie na polu festiwalowymi. Inni mają wynajęte pokoje lub przyczepy, ale jest też grupa osób, które muszą dojechać.
— Śpię na polu namiotowym. Jest to uciążliwe, męczące, ale nie widzę innej możliwości. Na dojazd do Gdańska trzeba sobie liczyć 1,5 h w jedną stronę. Co prawda szef czasem podwozi pracowników w stronę Gdańska, dzięki przepustce na samochód (może wjechać na teren festiwalu), ale to też trzeba dobrze trafić z czasem.
Do pracy przyjeżdżają przygotowani. Z plecakami, w których przywożą niemal połowę szafy (pogoda lubi być kapryśna), oraz zapasem przekąsek. Słońce, deszcz, chłodne wieczory, czasem burze — na wszystko trzeba być przygotowanym. Również na warunki, jakie panują na festiwalu.
— Open'er nie doprowadza wody, więc wszystko myte jest z baniaków, które są podgrzewane, później wszystko dodatkowo dezynfekowane. Tutaj trzeba poświęcić na to sporo uwagi, po chwili może zrobić się porządny bałagan. Mimo wszystko da się utrzymać lokalową czystość.
Zmęczenie jest do zniesienia
Ania podkreśla jednak, że pracę w gastronomii na Open'erze porównać trzeba bardziej do pracy sezonowej, daleko jej od codziennych standardów.
— Praca w lokalu - od tej podczas festiwalu - różni się przede wszystkim liczbą wydanych zamówień oraz przepracowanych godzin. Warunki pracy też są inne, bardziej polowe, trzeba to przeboleć.
To okazja do poznania nowych ludzi — między stoiskami wymieniają się produktami, ktoś zaczepi, pogada, potańczy przy namiocie.
— Minusem jest zdecydowanie zmęczenie i brak porządnego snu. Jednak festiwal trwa tylko 5 dni, więc można to wytrzymać. Wystarczy kupić dużo energetyków — mówi moja rozmówczyni z uśmiechem na ustach.
Ewa Malinowska, dziennikarka Wirtualnej Polski