Doktor Ania pokazała, co dzieci jedzą w szkole. W komentarzach rozpętała się burza
Jedzenie w szkole wcale nie jest tanie. Często jest to koszt wynoszący nawet 300 złotych miesięcznie. Przy wyżywieniu zbiorowym za takie pieniądze można codziennie serwować coś pysznego i zdrowego. Tymczasem rzeczywistość jest bliższa tradycjom z PRL-u. Jakość jedzenia z polskich stołówek doskonale obrazuje zdjęcie, które Doktor Ania zamieściła ostatnio na swoim Facebooku.
W placówkach oświatowych obowiązuje Rozporządzenie Ministra Zdrowia z 26 lipca 2016 roku, które zostało wydane, aby poprawić jakość jedzenia w polskich przedszkolach i szkołach. Zgodnie z wytycznymi, posiłki powinny być przygotowywane z produktów, do których nie jest dodawany cukier czy substancje słodzące, nie jest również wskazana żywność o wysokiej zawartości tłuszczu i soli. Jednocześnie dopuszczalne są dania smażone na oleju maksymalnie 2 razy w tygodniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sznycle jak u babci – cielęco-wieprzowe z chrupiącą skórką podaj jak polski obiad
Takie posiłki jedzą nasze dzieci
Doktor Ania jest oburzona obiadami w szkole syna. Okazuje się, że pod enigmatyczną nazwą "kotletów husarskich" kryje się nic innego jak popularna w PRL-u smażona mortadela.
Pod zdjęciem posypały się komentarze. Wiele osób zgadza się z lekarką, że taki obiad w szkole to skandal. Ale nie wszyscy podzielają oburzenie lekarki i propagatorki zdrowego odżywiania. Poniżej najciekawsze wpisy:
"Uwielbiałam ten kotlet – smak dzieciństwa i mój ulubiony – lepszy od schabowego!"
"Nie wiem jak na stołówkach, ale u mnie w domu co jakiś czas serwujemy".
"Ja też bardzo lubię, nie mam z tym problemu i nigdy nie miałam. To że tanie, nie znaczy że nie dobre. A konserwanty teraz we wszystkim są i jak bym miała na to patrzeć, to bym nic nie mogła zjeść".
"Jej, ponad 30 lat tego nie jadłam! Ale to było dobre, w szkole zajadałam, a w domu mama nie robiła, bo nie wiedziała, co to jest".
Czy za jedzenie w szkole odpowiadają rodzice?
Pod postem pojawiły się też głosy osób, które za jakość jedzenia w stołówkach szkolnych obarczają rodziców:
"Ale to jest wina rodziców. U nas obiad kosztuje 10 PLN, ja byłem za podniesieniem kwoty do 13 PLN, bo wtedy można coś sensownego zrobić. Niestety 80% Januszy i Grażynek nie chciało o tym słyszeć bo przecież browar jest ważniejszy i by zbiednieli zbyt bardzo" – pod tym komentarzem jest aż 38 like’ów.
Jak to wygląda w praktyce? Okazuje się, że w wielu szkołach rodzicom bardzo trudno jest przeforsować zmianę. Jeśli placówka nie posiada własnej kuchni, co roku organizowany jest przetarg, w którym wygrywa firma z najtańszą ofertą.
Rozpisce dań, którą otrzymują rodzice, nie można nic zarzucić, ponieważ wszystko ukryte jest pod zgrabnymi nazwami w stylu wspomnianych wyżej "kotletów husarskich". W praktyce na talerzu ląduje mortadela z mięsa oddzielanego mechanicznie (MOM) lub bliżej nieokreślona breja, w której trudno rozpoznać poszczególne składniki.