Polacy kupują na potęgę, bo jest tania i łatwo dostępna. Szkodzi bardziej niż panga
Jeśli kupując tę konkretną rybę, kierujesz się przekonaniem, że jedzenie ryb — jakiekolwiek gatunki by to nie były — to zdrowie, koniecznie zaktualizuj swoją wiedzę. Niektóre ryby w polskich sklepach to istne kulinarne zło, które zdecydowanie nie wpłynie pozytywnie na twój organizm.
10.01.2024 09:12
Mówi się, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. W kwestiach spożywczych to porzekadło sprawdza się doskonale. I bardzo boleśnie. W końcu wszyscy wiemy, że ryby to mięso nad wyraz zdrowe i polecane przez lekarzy i dietetyków. Kierując się tymi wskazówkami, możemy sobie jednak bardzo zaszkodzić. Jak? Kupując pewien gatunek ryby, który w polskich sklepach nadal jest niezwykle popularny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ryby — nie zawsze samo zdrowie
Ten schemat wyrecytowalibyśmy nawet obudzeni w środku nocy. Łatwo przyswajalne białko, wielonienasycone kwasy tłuszczowe omega-3, mnóstwo witamin, jod, selen, żelazo, a przy tym wszystkim niewiele kalorii. Tak, na pierwszy rzut oka nie ma co dziwić się słowom dietetyków, że spożywanie ryb 2 razy w tygodniu to rzecz wręcz obowiązkowa. I wiesz co? Na drugi rzut oka to nadal ma sens. I na trzeci, i na czwarty. Ryby są zdrowe i warto po nie sięgać. Ale nie po wszystkie.
Od dłuższego czasu dużo mówi się o negatywnych skutkach spożywania hodowlanego łososia. Większość z nas kojarzy również pangę jako rybę niezdrową — czy wręcz toksyczną. Pytanie brzmi: skoro te gatunki zdążyliśmy już zakwalifikować do "persona non grata" w naszych dietach, to dlaczego nadal tak mało mówi się o tym, co reprezentuje sobą tilapia?
Tilapia. Przemyśl to dwa razy
W gruncie rzeczy tilapia to casus bliźniaczy do przypadku pangi. Ten gatunek — pochodzący tak naprawdę z Afryki — wiele lat temu został uznany przez azjatyckich hodowców za potencjalną żyłę złota. I cóż, nie można odmówić im żyłki do interesów. To jednak, co można im zarzucić, to brak etyki.
Uzmysłówmy sobie kilka rzeczy. Po pierwsze, tilapia z naszych sklepów to w przeważającej części produkt hodowli z Wietnamu i Chin. Po drugie, jej szybki wzrost (gwarantujący duże zyski) nie ma w sobie nic z naturalności, lecz jest wynikiem stosowania modyfikowanej paszy. Po trzecie — w wymienionych krajach standardy hodowlane odbiegają od tych, które respektujemy. Zatłoczone, cierpiące katusze ryby nie są źródłem wartości odżywczych, lecz, niestety, metali ciężkich.
Poczęstowanie kogoś ołowiem może sprawdzało się na Dzikim Zachodzie, ale chyba nie chcemy tego już kultywować, prawda?