Wszedłem do lokalu i wybrałem składniki do zupy chińskiej. Musiałem za nią zapłacić prawie 50 zł
Wybrałem się do Chin na lewobrzeżną część Warszawy. Brzmi dziwnie? Ale to prawda! Wśród tradycyjnych chińskich lampionów i zawieszonych na ścianach wachlarzy zjadłem jeden z najsmaczniejszych posiłków w tym roku. Chińska Zupa – jeśli ten duet słów do tej pory kojarzył ci się z tanią paczuszką z makaronem instant, to mój artykuł powinien to zmienić.
02.11.2024 | aktual.: 02.11.2024 17:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zupa Chińska to lokal znajdujący się przy ulicy Radiowej na warszawskim Bemowie. Uzupełnił on tamtejszy gastronomiczny pasaż zupełnie niedawno, bo w czerwcu tego roku. Cztery miesiące po otwarciu knajpa nadal nie może narzekać na brak ruchu. Świeży koncept przyniósł restauracji rozgłos, dobre opinie i pełne obłożenie stolików. Postanowiłem sprawdzić, co takiego oferuje Zupa Chińska. Uwaga: to miejsce nie jest przeznaczone dla osób, które nie znają umiaru!
Kulinarny oczopląs — sam wybierz składniki do "zupki"
Zupa Chińska to koncept, którego w Warszawie brakowało; nic więc dziwnego, że do lokalu znajdującego się w skrajnej dzielnicy miasta stołecznego zjeżdżają nie tylko bemowianie. Na czym polega cały trik? Na tym, że to goście decydują o tym, co znajdzie się w ich misce. I nie, nie mam tu na myśli obszernego menu. Grube "księgi" podane gościom pod nos to w mojej opinii przeżytek, bo dzisiaj bardziej ceni się w restauracjach prostotę. Jak więc Zupa Chińska połączyła to w całość? Już wszystko tłumaczę i zachęcam do obejrzenia wideo poniżej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kolejność wydarzeń jest bardzo prosta. Najpierw przekraczamy drzwi lokalu i podziwiamy. Lokal ozdabia niezliczona ilość przynoszących szczęście chińskich lampionów, na ścianach wiszą klimatyczne obrazy i eleganckie wachlarze. Gdzieś w tyle, na lodówce z napojami, łapką macha do nas maneki-neko. Tych z nas, którzy wielokrotnie bywali w słynnej warszawskiej restauracji Pekin (która niestety nie wytrzymała próby, jaką zgotowała gastronomii pandemia), powinna w tym momencie dopaść nuta nostalgii. Duży ruch panujący w lokalu nie pozwala nam jednak na długie podziwianie widoków. Czujemy się wręcz zobowiązani, by wziąć udział w wyścigu, który właśnie odgrywa się w Zupie Chińskiej. Jest to wyścig do lodówki ze składnikami.
Na ścianie lokalu wisi instrukcja, która zdradza nam savoir-vivre obowiązujący w chińskim lokalu. Najpierw bierzemy miskę i szczypce. Następnie wybieramy ulubione składniki i umieszczamy je w naczyniu. Ważymy, typujemy bulion (drobiowy, wołowy, rybny, grzybowy, wegetariański albo dyniowy), płacimy (9,99 zł za 100 gramów "towaru" plus 5 złotych za bulion) i czekamy, aż kucharz zrobi resztę. W międzyczasie sporządzamy jeszcze sos. Tu również pojawia się spora liczba kombinacji: do wyboru mamy między innymi ciemny sos sojowy, olej sezamowy, płatki chili, sos ostrygowy, hoisin, miso, sezam i czosnek).
Obsługa doradza, klient przebiera
Podczas swojego pobytu w Zupie Chińskiej sekwencję słów "Dzień dobry, pierwszy raz u nas?" usłyszałem chyba ze 30 razy. Niestrudzona pani doradza odwiedzającym bez krzty znudzenia na twarzy; prowadzi ich przez proces komponowania zupy niczym zaprawiony w bojach przewodnik po obcym mieście. Ja również skorzystałem z jej pomocy.
Wśród składników umieszczonych w lodówce znajduje się cały kwiat azjatyckiej sztuki kulinarnej. Tych produktów jest tam naprawdę od groma (naliczyłem ponad 40), więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Ja postawiłem na grzyby shitake, pierożki z krewetkami, edamame (strąki soi), kukurydzę, kiełki fasoli mung, roladę ze schabu, glony wakame i makaron ramen.
Całość została zalana wegetariańskim bulionem z dodatkiem masła orzechowego i mleka kokosowego. Pani z obsługi szybko doradziła mi, jaki sos przygotować. Stworzyłem mieszankę z sosu ostrygowego i hoisin, lekko podrasowaną chili, czosnkiem i kolendrą. I chociaż do smaku jeszcze przejdę, to wiedz, że to był strzał w dziesiątkę. Cena? Cóż, ponad 48 złotych. Czy to oznacza, że Zupa Chińska jest droga? Nie.
Zup(k)a chińska — degustacja i wnioski
Na gotową zupę czekałem niespełna 10 minut. To, co zobaczyłem, utwierdziło mnie w przekonaniu, że chyba lekko przegiąłem. Porcja była wielka, ogromna, totalnie gigantyczna. "Nie podołam", pomyślałem, ale na odwrót było już za późno. Z trudem wymieszałem przygotowany sos z zupą i spróbowałem. Już po chwili pytającej mnie kelnerce o to, czy wszystko w porządku, mogłem z czystym sumieniem odpowiedzieć: to jest rewelacyjne!
Wszystkie podpowiedzi, które byłem łaskaw dostać wcześniej, były trafione w punkt. Lekko słodki, orzechowy posmak bulionu doskonale komponował się z ostrym, kolendrowym sosem. Pierożki były pełne nadzienia, kiełki przyjemnie chrupały, a schab był tłusty i soczysty. Zupa była wprost przepyszna.
Czym tak naprawdę jest Zupa Chińska? Świetnym jedzeniem, świeżymi składnikami i profesjonalną, uprzejmą obsługą. To raz. Dwa, to coś, co określiłbym jako kwintesencję. Kwintesencję tego, co dostarczył nam wzrost popularności ramenu (swoją drogą dania, które do Japonii trafiło właśnie z Chin): spoufalenia, bliskości, naturalności, pięknej w swej istocie bezpretensjonalności.
Goście Chińskiej Zupy siedzą obok siebie ramię w ramię, rozmawiając, siorbiąc kluchy i doskonale się bawiąc. Każdy jest uzbrojony w ten sam zestaw: w jednej ręce pałeczki, w drugiej porcelanowe albo drewniane (tzw. chirirenge), głębokie łyżki.
Po skończonym posiłku chciałem zamienić z panią z obsługi kilka słów, ale miała tyle roboty, że nie miałem ani serca, ani możliwości, by odciągać ją od obowiązków. Pożegnałem się i wyszedłem, mijając pękający w szwach ogródek. Za sobą słyszałem tylko doskonale już mi znane, powtarzane niczym mantra słowa. "Dzień dobry, pierwszy raz u nas?".
Jakub Suliga dla Wirtualnej Polski