Wyznała, jak naprawdę wygląda praca w budce z goframi. "Nie miałam czasu na jedzenie"
Wraz z rozpoczęciem majówki ruszyły sezonowe stoiska gastronomiczne, w tym cieszące się ogromną popularności budki z goframi i lodami. Praca sezonowa bywa jednak słodko-gorzka, w szczególności, gdy trafi się na roszczeniowych klientów lub niecierpliwych plażowiczów.
11.05.2024 14:16
Gofry i lody to stoiska, które w mniejszych i większych kurortach przyciągają prawdziwe tłumy. Chociaż przez większość roku hula tam głównie wiatr, to wraz z rozpoczęciem maja rusza sezon. O pracy w jednej z budek z goframi opowiedziała mi Natalia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzień pracy zaczyna się rano
Właściciel lokalu dzień zaczyna wcześnie — zakupy, dostawy, telefony i papierkowe sprawy. Pracownicy przychodzą nieco później, najczęściej godzinę przed rozpoczęciem pracy.
— Przychodzimy, przynosimy z zaplecza lody i szykuję ciasto na gofry. Druga osoba kroi owoce do gofrów. Poranki są zwykle spokojne, bo tłumy ruszają dopiero w południe. Tak przynajmniej było w czasie majówki — relacjonuje nasza czytelniczka Natalia.
Ciasto robi się dość szybko. W wielkich workach czeka bowiem gotowy proszek, więc wystarczy wymieszać go z litrem wody i odrobiną oleju.
— Tak naprawdę poza jajkami w proszku nie ma tam nic dziwnego czy szkodliwego. Przynajmniej u mnie właściciel wybiera jednak jakąś tam jakość, a nie tylko obcinanie kosztów. Prawda jest taka, że na gofrach i tak marża jest spora — wyjaśnia Natalia.
Pierwsza fala klientów to jednocześnie pierwsi goście na plaży. Gofry raczej skromne, z cukrem pudrem. Ekspres do kawy za to działa na pełnych obrotach. Najwięcej osób przychodzi po południu, wracając z plaży lub w przerwie obiadowej. W długi weekend majówkowy kolejka ustawiała się jednak od rana do wieczora.
— W majówkę było prawdziwe oblężenie. Nie było czasu na zjedzenie. Kuchnia (przy budce jest też restauracja - przyp. red.) nie miała czasu na zrobienie nam posiłku pracowniczego, mieli pełno ludzi. Wyjście do toalety to już było logistyczne wyzwanie. Kolejka się nie kończyła.
Budka, w której pracuje Natalia, znajduje się przy plaży miejskiej, nad jeziorem. Przed długim weekendem dzienny utarg wynosił ok. 300 - 400 zł. Pierwszego maja było to 3500 zł. Drugiego maja było nieco mniej, a w trzeci dzień ponownie było to ponad 3 tys. zł. Nie da się ukryć, że zysk mocno wywindował.
Gofr z cukrem pudrem kosztuje 10 zł, z nutellą 12 zł, a owoce z bitą śmietaną 16 zł. Gałka lodów to 7 zł. Drogo?
— Dużo ludzi narzeka na to, że drogo, że gałka lodów jest droga. Mówią, że za mało smaków. Przed budką mamy figurkę lodów i ludzie myślą po tym, że serwujemy świderki. Czasem potrafią nas zwyzywać, że mamy tylko gałkowe i wprowadzamy klientów w błąd. Najgłośniejsi są oczywiście ci, którzy wypili sobie kilka piwek na plaży i uważają się za panów świata — przekonuje Natalia.
Klienci bywają kapryśni
Kolejki, ceny, upał — niewiele trzeba, aby klienci popsuli sobie trochę humor i przenieśli złe emocje na pracowników stoisk gastronomicznych.
— Najgorszym przypadkiem była rodzina - mama, tata i mały synek. Chłopiec chciał loda. Mama powiedziała: "ciekawe ile tu leżą te lody". Wspomniałam, że są świeże. Ojciec się zgodził, a matka zaczęła robić wielką awanturę, że jak dzieciak będzie miał salmonellę, to on sam będzie leżał z nim w szpitalu. Ojciec przeprosił, ale po trzech minutach wrócili i jednak kupili. Kobieta strasznie krzyczała i była oburzona tak, jakbym miała jej sprzedać loda z powietrza. Widziałam, że jej mąż wstydzi się za jej zachowanie.
Napiwki i ich wręczanie to temat rzeka. Klienci je zostawiają, najczęściej zaokrąglając kwotę i nie biorąc reszty. Na koniec dnia słoik z monetami jest opróżniany i Natalia dzieli się na pół z koleżanką, która pracuje z nią w budce.
— Szału nie ma. Utarg wysoki, ale przez cały dzień pracy, od 11 do 20 zebrałyśmy 30 zł. Na pół wychodzi 15 zł. Zawsze coś, ale trochę zazdroszczę kelnerom, bo oni potrafią na jednym rachunku wykręcić taki napiwek. Gofry są tańsze, więc i napiwki są niższe — żali się dziewczyna.
Długie, ciepłe weekendy rządzą się swoimi prawami. Sezon dopiero się rozkręca, ale początek miesiąca był niezłym chrztem bojowym dla nowych pracowników.
— Czy żałuję, że przyszła tu do pracy? Nie, jest naprawdę w porządku. Mam okazję dorobić sobie, mieć swoje pieniądze, trochę zmęczyć i popracować. No i jeszcze gofry za darmo! — śmieje się Natalia.
Choć kolejki mogą być długie, a emocje sięgają zenitu, warto pamiętać o ludziach, którzy stoją za przygotowaniem naszego jedzenia. Ich praca, zaangażowanie i trud wkładany w każdy przysmak zasługują na szacunek, niezależnie od okoliczności.
Ewa Malinowska dla Wirtualnej Polski