Zjadłam obiad nad morzem. Jeszcze przed sezonem, ale ceny już zwalają z nóg
Polskie morze, mimo licznych narzekań na wysokie ceny i słabą pogodę, cieszy się ogromną popularnością. Świadczą o tym między innymi korki na drogach i tłumy na bulwarach. Tuż przed rozpoczęciem sezonu i długim weekendem majowym odwiedziłam jeden z najpopularniejszych kurortów w Polsce.
30.04.2024 | aktual.: 30.04.2024 11:47
Sprawa ze stolicą Polski jest jasna i wiedzą to dzieci już w przedszkolu. Mówi się jednak, że latem stolica przenosi się z Warszawy na północ, do nadmorskich kurortów. Patrząc na tłumy, które każdego roku odwiedzają Półwysep Helski, jest w tym trochę prawdy. Korzystając z ostatniego weekendu przed armagedonem na drogach, wpadłam sprawdzić, czy Hel jest gotowy na sezon oraz (a może przede wszystkim) czy nasze portfele są gotowe na Hel.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Hel przed sezonem
Ciężko wyobrazić sobie urlop nad Bałtykiem bez porcji smażonej ryby z frytkami. Każdego roku ceny są coraz wyższe i pozornie prosty posiłek z jeszcze prostszej budki przy wejściu na plażę zaskakuje swoją ceną. Nie da się ukryć - drogo jest i będzie, taki urok sezonowych restauracji i świeżych (chociaż tutaj można jeszcze wejść w dyskusję) produktów.
Hel poza sezonem wygląda całkiem niepozornie - według danych z grudnia 2022 r. mieszka tam niespełna 3000 mieszkańców. Latem przeżywa jednak istne oblężenie, z czego cieszą się lokalni przedsiębiorcy - znaczna część z nich utrzymuje się z szeroko pojętej turystyki.
Ile kosztuje ryba nad morzem?
Korzystając z ostatnich dni, gdy trasa na Półwysep Helski nie świeci się na czerwono od korków, wpadłam sprawdzić, jak wygląda miasteczko przed startem sezonu. A jak wizyta nad morzem, to i na obiad ryba. A jak ryba na obiad, to i (niestety) "paragon grozy".
Na głównym deptaku Helu życie jeszcze na dobre się nie rozkręciło. Otwarte są budki z goframi, ale restauracje w większości świecą pustkami. W większości, bo jedna z nich przeżywała małe oblężenie - stoliki zarówno na zewnątrz, jak i w środku były w dużej części zajęte.
Albo karmią dobrze, albo karmią tanio - skomentował mój towarzysz.
Na szczęście znalazł się wolny stolik, na którym od razu pojawiło się menu. Oferta ciekawa - głównie ryby, ale było też coś dla fanów dań mięsnych.
Po niedługiej chwili otrzymaliśmy zamówione dania. Dorsz w panierce z pieczonymi ziemniakami oraz surówką z marchewki i dorsz z sosem kurkowym i gniecionymi ziemniakami. Trochę klasycznie, trochę szaleństwa.
Czy grzyby pasują do ryby? Okazuje się, że tak. Ryba była świeża, soczysta i po prostu przepyszna. Okres ochronny połowu dorsza jeszcze się nie zaczął więc można założyć, że nie była z mrożonki.
Ryba świeża, ale cena mrozi
Za obiad dla dwóch osób z karafką lemoniady zapłaciliśmy 157 zł. Kawałek ryby bez dodatków to koszt 37 zł. Biorąc pod uwagę, że w niektórych restauracjach w tej cenie znaleźć można pełnowymiarowy obiad, to całkiem sporo.
Karafka wody na paragonie też robi swoje, a przecież napić się trzeba. Wysokie ceny wyjaśnił w programie Biznes Klasa szef kuchni Karol Okrasa - to niestety produkt z najwyższą marżą w restauracjach.
Lokal niedaleko kusił całkiem korzystną opcją z daniem dnia. Za 45 złotych można było tam zjeść rosół, mielone z łososia w sosie chrzanowym z ziemniakami i małosolnym ogórkiem lub schabowego z ziemniakami i mizerią oraz napić się kompotu. To zdecydowanie bardziej budżetowa opcja.
Obiad nad Bałtykiem jest po prostu drogi. Oczywiście można wynająć kwaterę z aneksem kuchennym, ale wiele osób wyjeżdża nad morze odpocząć, a nie stać przy garnkach. Wtedy należy jednak liczyć się z tym, że za jedzenie w lokalu słono trzeba zapłacić.
Ewa Malinowska dla Wirtualnej Polski