Mieszka w Japonii i sprzedaje danie z PRL‑u. Opowiada, jak reagują Japończycy
Barbara Kazui od 13 lat mieszka w Japonii i na co dzień propaguje wyjątkową polską potrawę. W swojej bistro-kawiarni Caldelounge przygotowuje i sprzedaje... zapiekanki. Przysmak, który wpisał się w polską kuchnię nie tylko w okresie PRL-u, konkuruje z burgerami jej męża, ale nam mówi, jak na to danie reagują goście i skąd pomysł na taki gastro biznes.
06.10.2024 | aktual.: 06.10.2024 15:11
Zapiekanki u Polki w Hokkaido (jednostka administracyjna w Japonii) zaskakują nie tylko tamtejszych gości. Trudno bowiem wyobrazić sobie, jak Japończycy przyzwyczajeni do japońskich specjałów stykają się z klasykiem na bagietce z dodatkiem pieczarek i sera. Zainteresowanie jednak nie maleje, chociaż w lokalu mąż Barbary przygotowuje drugą propozycję, kraftowe burgery. Zapiekanki Basi nie pozostają w tyle, bo robi je takie, jakie sama jadła w Polsce i jaki smak udało jej się odtworzyć na drugim końcu świata. W swojej kawiarni Caldelounge niedaleko Otaru i Niseko smakowicie promuje kuchnię polską, a nam opowiada o kulisach tej historii.
Magdalena Pomorska, pysznosci.pl: Dziś jesteś już znana jako Basia od polskich zapiekanek, ale jak zaczęła się twoja przygoda z gastronomią?
Barbara Kazui z kawiarni Caldelounge: Tak naprawdę moja przygoda z jedzeniem zaczęła się po przyjeździe do Japonii. Do tego czasu nie miałam ani specjalnych ciągot, ani też potrzeb. Jak wylądowałam na Hokkaido, to najpierw oczywiście zaczęłam próbować lokalnych potraw, ale w pewnym momencie zaczęło mi brakować naszych dań. Jedyne co mi pozostało, to je sobie zrobić. Znaleźć podobne produkty lub odpowiedniki naszych. I tak się zaczęło kombinowanie ze smakami. Szukałam i sprawdzałam, co z czym da nam taki smaki, jakie pamiętam z dzieciństwa. I trochę się wkręciłam. Prywatnie jestem też koneserem kawy, a do tego jeszcze mój mąż kiedyś pracował z hamburgerami typu kraft, a nie fast food. Te wszystkie elementy - moja mini pasja do gotowania wraz z doświadczeniem mojego męża sprawiły, że zdecydowaliśmy się otworzyć tę naszą małą bistro-kawiarnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Skąd decyzja o zakotwiczeniu się "na drugim końcu świata", bo to nie taki klasyczny ruch jak "rzucam wszystko i jadę w Bieszczady"?
Do Japonii przyjechałam w trakcie studiów magisterskich na japonistyce i tak już zostałam. Nasz uniwersytet miał program stażu w hotelu japońskim, a w międzyczasie zaproponowano mi pracę na stałe. Szkoda by było zrezygnować… Potem poznałam męża, pojawiły się dzieci i tak się już kręci trzynasty rok. Parę lat później pojawił się pomysł bistro- kawiarni. Mój mąż był inicjatorem, a ja podłapałam pomysł. Teraz się bardzo cieszę, bo jednocześnie mogę jeść "po polsku" i pokazywać tę polskość innym. A odzew jest pozytywny.
Jak funkcjonuje wasz lokal i czy na początku wszystko szło tak, jak sobie to wymyśliłaś?
Lokal położony jest między dwoma sławnymi ośrodkami narciarskimi, a w lecie przy polu namiotowym. Z jednej strony jest daleko od cywilizacji, a z drugiej blisko drogi krajowej. Powiem szczerze, że było to ryzykowne posunięcie, ponieważ nie zawsze jest łatwo znaleźć klientów. Na początku miała to być tylko kawiarnia z barem. Jednak po dłuższych przygotowaniach i przemyśleniach stwierdziliśmy, że na samą kawę nikt na koniec świata nie przyjedzie, a i utrzymać się z tego ciężko. Dodaliśmy wtedy zapiekanki i hamburgery do menu. Ale z powodów praktycznych, wymagania i pozwolenia, zostawiliśmy formę kawiarni, gdyż pozwolenia na restauracje są dużo bardziej wymagające i przede wszystkim kosztowne. Dodam jeszcze, że budynek jest wynajmowany i niestety swoje lata ma. Niby był przystosowany pod restaurację, ale z drugiej strony nie na warunki na Hokkaido - za niskie temperatury i za dużo śniegu. Tak więc, po drodze mieliśmy wiele niespodzianek związanych z zamarzniętymi rurami, zbyt małą amplitudą prądu, itp. Ale jakoś powoli się wszystko układa (uśmiech).
Wspominasz często o burgerach, ale to zapiekanki są też mocnym akcentem w menu. W Polsce to danie znane od dawna, kojarzone m.in. z kuchnią PRL. Jak reagują na nie goście w japońskiej kawiarni?
Naszym głównym menu są i zapiekanki i hamburgery. Zapiekanki są ode mnie, a hamburgery od mojego męża. Obie pozycje są starannie przygotowane - specjalnie dobrane pieczywo, mięso i dodatki robione ręcznie, najświeższe warzywa. Obie pozycje charakteryzują się oryginalnością na rynku, chociaż wiadomo, że zapiekanki są bardziej egzotyczne. Pierwszy raz zazwyczaj goście zamawiają jednego hamburgera i jedną zapiekankę. Żeby było bezpieczniej. Po spróbowaniu w 80 proc. wracają, by spróbować wszystkich smaków. Jest to bardzo budujące i pozwala również na dyskusje o naszym kraju. Oprócz tradycyjnego smaku z pieczarkami dodałam od siebie wersję z pomidorami, bazylią i mozzarellą oraz wersję mięsną. Hamburgery również cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem, ze względu na jakoś mięsa, którego używamy (Japanese Wagyu beef) oraz świeżych dodatków często prosto z farmy.
A czy pytają o inne polskie potrawy?
Wielu moich gości przyjeżdża z chęcią spróbowania czegoś nowego. Jest to zawsze okazja do rozmowy na temat naszego kraju - i to prowadzi do pytań o barszcz, dla tych którzy mieli okazję być w Polsce - pytają o żurek, bigos czy pierogi. Opowiadam im o tych smakach i zapraszam w święta lub zimą - staram się wtedy podawać specjalne menu - właśnie z naszymi tradycyjnymi potrawami, a w zimowe miesiące królują zupy.
Smak zapiekanek odtwarzasz na miejscu, ale czy jest jakiś produkt lub danie z Polski, za którym tęsknisz?
Najbardziej tęsknię za serami białymi - twarogiem białym tłustym i chudym, twarożkami wszelkiej maści, a także fetą. I oczywiście za porządnym chlebem. Ostatnimi czasy można znaleźć dobry chleb, chociaż cenowo powala. A zachcianki na sery na ten moment muszę zaspokajać paczkami z Polski. Twaróg czasem robię sama, ale to mimo wszystko nie jest "to".
Udzielasz się wśród lokalnej społeczności – jak wygląda współpraca międzysąsiedzka i między przedsiębiorcami w tym regionie Japonii?
Udzielam się wśród lokalnej społeczności, bo mieszkamy w małej wiosce. Jest dużo wzajemnej pomocy i zrozumienia. Lokalne eventy, w których bierzemy udział - czasem jako wolontariat, a czasem jako kawiarnia z zapiekankami. Gram razem z moimi dziećmi na bębnach japońskich (wadaiko) co również pogłębia wzajemne relacje. Jeśli chodzi o składniki, to jeśli sama nie robię (lub mąż) to się dogadujemy z innymi rolnikami i plony, które im zostały, a nie mogą ich sprzedać. W Japonii są bardzo surowe wymagania, jeśli chodzi o warzywa i owoce co do kształtu, słodkości, wielkości, itd. Jeśli warzywa nie spełniają tych wymagań, są sprzedawane, ale po prawie połowie ceny, albo rozdawane bliskim. Staramy się z tego korzystać w zamian promocji poszczególnych rolników i polecania ich produktów. No i należy trzymać dobre kontakty z sąsiadami.
Magdalena Pomorska-Gąsowska, Wirtualna Polska