Na Wielkanoc u Wachowicz obowiązuje jedna zasada przy stole. Pilnuje tego od lat
Wszyscy jesteśmy w rozjazdach, mamy "sto tysięcy spraw" do załatwienia, ale zawsze znajdujemy czas, żeby wspólnie zjeść śniadanie wielkanocne. A jeśli komuś naprawdę coś wypadnie, łączymy się na kamerce i chociaż przez chwilę czujemy, że jesteśmy razem. "Jak święta, to rodzina musi być w komplecie, chociażby online" - mówi Ewa Wachowicz. I rzeczywiście, u nas tak właśnie jest.
Jest takie powiedzenie, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. W wielu domach pojawiają się spięcia czy niewyjaśnione sprawy, które w święta "magicznie" znikają. Niektórzy widzą w tym hipokryzję i zamiatanie problemów pod dywan – ja nie. Uważam, że bycie dla siebie miłym przynosi więcej dobra niż rozdrapywanie dawnych ran. Co złego jest w odłożeniu trudnych tematów na bok i cieszeniu się sobą – choćby przez kilka dni, a nawet godzin? U nas nigdy nie było poważnych konfliktów, ale jak w każdej rodzinie, drobne sprzeczki się zdarzają. Mamy więc zasadę: w święta można się spierać co najwyżej o... politykę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kremowa i energetyzująca owsianka kawowa z mleczną pianką
Celebrujemy wszystkie typowo polskie tradycje
Lany poniedziałek to tradycja znana chyba każdemu. Ma długą historię - sięga jeszcze średniowiecza - a symbolizuje oczyszczenie i odrodzenie. Babcia opowiadała, że w jej młodości chłopcy oblewali wodą dziewczęta, które im się podobały. Ja, moja siostra i kuzynka uwielbiałyśmy tę tradycję – nie miała nic wspólnego z "podrywaniem", ale ze sprawdzeniem, kto jest wytrwalszy. Wiadomo, kto szybciej wstanie, ten zdobędzie najlepszą "amunicję" i będzie mógł oblać całą rodzinę wodą.
Jajka dla "niejadków" i mazurki
A co z jedzeniem? U nas na stole zawsze królują jajka (jak pewnie u większości z was), w każdej możliwej formie. W domu cioci i taty farbowano je naturalnie, w łupinach cebuli. Do dziś kultywujemy tę tradycję. Czy to magia Wielkanocy, czy gotowanie w cebuli – w takiej formie smakują znacznie lepiej. Bliscy wspominają, że jako dziecko nie chciałam jeść niczego poza jajkami. Nic dziwnego, że Wielkanoc od zawsze była jednym z moim ulubionych świąt. Jajek było pod dostatkiem.
U nas jajka często podaje się z chrzanem, w formie pikantnej pasty. Doskonale pamiętam ten smak z dzieciństwa. Do dziś taki sos to obowiązkowy punkt programu –najczęściej zajadamy się takim sosem z wędlinami albo samymi jajkami.
No i crème de la crème na stole, czyli… słodkości. Moja rodzina uwielbia łakocie. Ja nieco mniej, ale jest wyjątek: mazurek. Na stole zawsze są przynajmniej dwa rodzaje. Ten z kajmakiem to ulubiony deser wszystkich domowników. Słodki, ale nie przesłodzony, bo zwykle przełamany kwaśnym dżemem na spodzie. Dzięki temu można zjeść go więcej.
Wstajemy wcześnie rano i najmłodszy członek rodziny idzie "poświęcić koszyczek"
Kolejna sprawa to święcenie pokarmów. Zawsze najmłodszy członek rodziny bierze pięknie przystrojony koszyk i udaje się z nim do kościoła. Przez pewien czas to ja, jako najstarsza 'latorośl', pełniłam tę rolę. Z czasem jednak młodsze pokolenie przejęło pałeczkę. Podczas śniadania dzielimy się pokarmami z koszyczka, podobnie jak opłatkiem w Wigilię. Mamy nawet taką zasadę, że każdy musi spróbować wszystkiego, nawet jeśli za czymś nie przepada.
Jak widzicie, Wielkanoc w naszej rodzinie to nic innego jak pielęgnowanie tradycji – podobnych do tych, które zna wiele polskich domów. I może właśnie o to w tym wszystkim chodzi? Bo, nawet jeśli ktoś z nas jest za granicą, a między nami są dziesiątki tysięcy kilometrów, to wciąż czujemy się zjednoczeni.