Tanie danie było koszmarem przedszkolaków w PRL‑u. Niektórym śni się do dziś
Dzisiaj potrawa ta nazywana jest "kryzysową", przypominamy sobie o niej, kiedy albo w lodówce, albo w portfelu hula wiatr. Dawniej była sztandarową pozycją w jadłospisie szkolnych stołówek. Dla jednych stanowiła przyjemną alternatywę dla piątkowej ryby niewiadomego pochodzenia, kolejni uważali ją za absolutny koszmar. Dlaczego? W opinii wielu osób takie połączenie składników jest nie do przyjęcia.
07.11.2023 19:33
Obiadowym koszmarkiem dzieciaków w PRL-u była nie tylko zupa owocowa czy mleczna, kotlety z mortadeli czy szpinak będący nieapetyczną breją. Okazuje się, że wielu przeciwników miał również makaron z serem. W wielu domach przyrządzany jest do dzisiaj i zjadany ze smakiem, w innych natomiast znajduje się na czarnej na liście.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Makaron z serem. Koszmarek z PRL-u
Makaron z serem przyrządzany był wedle wielu różnych wariacji. Twaróg bowiem mógł występować w wersji zarówno słodkiej, jak i słonej. Ta pierwsza to przede wszystkim połączenie białego sera z cukrem (niekiedy też pojawiał się cynamon), a przy odrobinie szczęścia można było liczyć dodatek śmietany, truskawek czy truskawkowego sosu. Natomiast w wariacji słonej makaron podawano z twarogiem, podsmażoną cebulką i bywało, że pojawiały się skwarki z podgardla.
Co jest kontrowersyjnego w takim połączeniu? Na facebookowym forum poświęconym wspomnieniom z czasów PRL-u przeczytać można, że połączenie twarogu i skwarek z podgardla można przyrównać do... zupy mlecznej z kiełbasą. Inni wskazują, że czym innym był makaron z serem serwowany w przedszkolu, a czym innym ten przyrządzany przez babcię w domu.
Dla wielu osób nie do przełknięcia był (i jest) makaron podany na słodko, po prostu (z owocowym sosem tym bardziej). A kiedy wyobrazimy sobie, że w czasach słusznie minionych makaron jakości był raczej podłej i szybko rozgotowywał się, ten wstręt staje się zupełnie zrozumiały. Problemem była również dysproporcja w ilości makaronu do ilości twarogu i cukru. Potrawa ta miała jednak dwie zalety: była tania i zaspokajała głód.
Dania ze stołówek PRL-u. Przyjemne wspomnienia czy koszmarki?
Dania ze szkolnych stołówek okresu PRL-u do dzisiaj stanowią przedmiot dyskusji, dla jednych mniej, dla drugich bardziej przyjemnej. Wielu do tej pory ma dreszcze na myśl o bezkształtnej papce ze szpinaku, wątróbce czy zupie owocowej. Część krzywiła się na widok krupniku, inni nie mogli patrzeć na parówki w sosie pomidorowym.
To, co serwowano w stołówkach, zależało od wielu czynników, m.in. wytycznych i dostępnego asortymentu. Wiele na ten temat opowiedziała Maria Królska w książce "W kręgu kultury PRL. Poradnictwo" pod redakcją Karoliny Bittner i Doroty Skotarczak. Królska w czasach PRL-u szefowała wielu poznańskim stołówkom.
"Wymagano od nas rygorystycznego przestrzegania ściśle określonych norm żywieniowych, zawartych w recepturach w książce 'Żywienie młodzieży w stołówkach studenckich'. Tłumaczono w niej, że jedzenie wędlin i mięsa należy bardzo ograniczyć ze względów zdrowotnych, co było zwykłym tuszowaniem braków rynkowych. Wszyscy z mojego pokolenia doskonale pamiętają, jakie było zaopatrzenie w sklepach. Podobnie było w stołówkach" - wyjaśnia Maria Królska.