"Wszystko, co zarobiłem, przejadłem i przepiłem". Tak Robert Makłowicz został krytykiem kulinarnym
W najnowszym odcinku "Prześwietlenia" Janusz Schwertner rozmawia z Robertem Makłowicza o szczęściu, ale wspominają też czasy, kiedy jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce krytyków kulinarnych pracował na budowie w Anglii. Od tego się wszystko zaczęło.
Czy można być większym optymistą niż Robert Makłowicz? Jak sam przyznaje w rozmowie z Januszem Schwertnerem miewa też chwile smutku, ale zazwyczaj nie trwają one dłużej niż 10 minut. Docenia słoneczny dzień i chwile z bliskimi. Oczywiście, cieszą go także przysmaki na talerzu, ale w zupełności wystarczy dobry chleb, ser i wino. Od czego zaczęło się kulinarna przygoda Roberta Makłowicza?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Włoskie serki z airfryera - banalny sposób
Na budowie w Anglii nauczył się najwięcej
Robert Makłowicz mówi, że miał niebywałe szczęście, aby w życiu zawsze robić to, co sprawia mu przyjemność. Prowadzący "Prześwietlenie" Janusz Schwertner pyta więc o pracę w Anglii na budowie w latach 80. XX wieku. Krytyk odpowiada, że właśnie wtedy najwięcej dowiedział się o kuchniach świata:
– Mogłem być jak doktor Jakyll i Mr Hyde, czyli pracowałem na budowie, wracałem do domu, […] brałem prysznic, przebierałem się i szedłem w Londyn, a Londyn to europejski Nowy Jork, wszystkie kuchnie świata. Ja te wszystkie pieniądze przejadłem i przepiłem. Nie płaciłem za mieszkanie, nie zbierałem na poloneza i małego fiata, więc to była moja szkoła.
W tych czasach w Polsce nic nie było. Robert Makłowicz mówi, że jak wrócił do kraju na początku lat 90., to Polacy nie mieli pojęcia, czym jest Chicken Tikka Masala. Co nie znaczy, że u niego w domu również w PRL-u nie gotowało się dobrze.
Cielęcina z myjni samochodowej
Robert Makłowicz, zanim wyjechał do Anglii, mieszkał w Krakowie. Jak wspomina, u niego w domu nie piło się herbaty w szklankach, tylko w filiżankach. Jdnak lata 80. to rzeczywiście był czas kryzysu i w oficjalnym obiegu można było dostać tylko mięso na kartki w ograniczonej ilości. A jednak w domu Makłowiczów pojawiała się i cielęcina, i polędwica wołowa.
– Pamiętam, jak moja mama jeździła raz na jakiś czas do myjni samochodowej w Krakowie i zostawiała tam samochód, nawet jak był czysty. Okazało się, że tam był nielegalny punkt handlu cielęciną i innym mięsem. Niby myli samochód, a do bagażnika wsadzali jej dyszek cielęcy albo polędwicę wołową. Tak to się wtedy załatwiało.
Z rodzinnego domu Makłowicz wyniósł przedwojenne tradycje kulinarne i poczucie dobrego smaku. Podczas pracy w Londynie mógł poznać dania, o których w Polsce mógł jedynie pomarzyć. Jego nauczycielem był między innymi Kumar, Hindus pracujący na budowie.
Lekcja kuchni hinduskiej
Większość pracowników na budowie codziennie żywiła się tym samym, mało skomplikowanym jedzeniem. Najczęściej były to sausage balls, czyli mięsne kulki w bułce, do tego frytki skropione octem. Całe szczęście, że młody Makłowicz dostrzegł Hindusa, który przynosił w menażce zupełnie inne potrawy – w aksamitnych sosach, pachnące przyprawami korzennymi. Dobili targu.
– Dzięki temu codziennie miałem co innego, wielopiętrowego do jedzenia na tej budowie. No wspaniałe przecież – wspomina Robert Makłowicz.
W ten sposób Makłowicz poznał tajniki kuchni hinduskiej. Po powrocie do Polski został krytykiem kulinarnym.
– Mogłem zwiedzać kulinarnie w Londynie cały świat. […] Rychło się okazało, że zostałem krytykiem kulinarnym. A dlaczego nim zostałem? Bo miałem eksperiencję – wyjaśnia.
Tak oto praca na budowie stała się dla Makłowicza szkołą kulinarną. Podczas pracy poznawał dania hinduskie, a po pracy – smaki wszystkich innych kuchni świata.