Zachwycamy się łososiem i śledziem. O innej zdrowej polskiej rybie nikt nie pamięta, a kiedyś jadł każdy
Kiedyś był królem sobotnich obiadów, dumnie spoczywał na półmisku w otoczeniu marchewek i natki pietruszki. Pachniał koperkiem, skwierczał na maśle, a jego delikatne mięso rozdzielało się na widelcu z wdziękiem, o jaki dziś trudno. Dziś? Częściej widzimy go w sieci wędkarskiej niż w kuchennej. A szkoda, bo leszcz, choć może nie tak medialny jak łosoś czy modny jak pstrąg, to ryba z duszą. I z wielkim kulinarnym potencjałem.
Smak dzieciństwa nad jeziorem
Dla wielu z nas leszcz to wspomnienie wakacji u dziadków – wędzony w drewnianej szopie nad jeziorem albo smażony prosto z patelni, z chrupiącą skórką i ciepłym chlebem z masłem. Dziś, w czasach filetów pakowanych próżniowo i łososia hodowanego tysiące kilometrów stąd, takie wspomnienia są jak list z przeszłości. Ale właśnie dlatego warto wrócić do tych smaków.
Leszcz nie musi być daniem retro – choć zdecydowanie zasługuje na to, by do tej kategorii powrócić z godnością. Szczególnie że poza smakiem oferuje też całkiem sporo wartości odżywczych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Roladki wieprzowe z pysznym farszem. Idealna na rodzinny obiad
Zdrowie z jeziora
Niepozorny, lekko połyskujący w słońcu, leszcz jest źródłem wielu cennych składników. To ryba średniotłusta, ale z wyraźną przewagą "dobrych" tłuszczów – kwasów omega-3, które wspierają pracę serca i mózgu. Do tego sporo białka, witamina B12, fosfor, potas i selen.
Jego mięso ma też tę zaletę, że jest naturalnie delikatne i łatwe do doprawienia – chłonie zioła i przyprawy jak gąbka, pozwalając za każdym razem stworzyć coś trochę innego. Jedyny minus? Tak, ości. Ale kto raz zje dobrze przygotowanego leszcza, ten wie, że warto się postarać.
Leszcz kontra reszta rybnej rodziny
W czasach, gdy kulinarnie ścigamy się na nazwiska: łosoś norweski, tuńczyk błękitnopłetwy, halibut z Alaski – leszcz może wydawać się swojskim Kopciuszkiem. Ale... właśnie w tym tkwi jego siła. Bo zamiast przemierzać pół świata, pływał zaledwie kilka jezior dalej. Nie wymaga tłumaczenia, ma smak zakorzeniony w polskiej kuchni, i nie kosztuje fortuny.
W porównaniu z sandaczem – bardziej wyrazisty. Od karpia – delikatniejszy i bez błotnistego posmaku. Od dorsza? Cóż, dorsz może i ma mniej ości, ale nie ma tej nostalgii, którą niesie za sobą kawałek smażonego leszcza na niedzielnym stole.
Leszcz w galarecie z octem i rodzynkami
Ten przepis pochodzi z dawnych polskich domów – często pojawiał się na stołach w czasie postu lub na uroczystych kolacjach. Dziś może wydawać się ekstrawagancki, ale to właśnie ta słodko-kwaśna nuta nadaje mu wyjątkowego charakteru.
Składniki:
- 1 średni leszcz (ok. 800 g),
- 1 marchew,
- 1 pietruszka,
- kawałek selera,
- 1 cebula,
- 2 łyżki octu winnego,
- 1 łyżeczka cukru,
- 1 garść rodzynek,
- kilka ziaren ziela angielskiego i pieprzu,
- listek laurowy,
- 1 łyżeczka żelatyny (opcjonalnie, dla lepszej galaretki),
- sól do smaku.
Sposób przygotowania:
- Oczyść leszcza, usuń wnętrzności, głowę zostaw (dla aromatu). Pokrój na dzwonka.
- Ugotuj wywar z warzyw, przypraw i octu – gotuj przez ok. 20 minut.
- Dodaj kawałki ryby i rodzynki. Gotuj na małym ogniu ok. 15-20 minut.
- Delikatnie wyjmij rybę, ułóż na półmisku.
- Odcedź wywar, rozpuść w nim żelatynę (jeśli używasz), odstaw do lekkiego ostygnięcia.
- Zalej rybę i wstaw do lodówki na kilka godzin, aż galaretka się zetnie.
Podawaj z chrzanem, cytryną lub kromką razowego chleba. I kieliszkiem zimnej wódki – dla autentycznego efektu retro.
Czas przywrócić leszcza do łask
Czy leszcz wróci na stoły polskich domów? Może nie z dnia na dzień, ale powoli już to się dzieje. Doceniamy lokalność, prostotę, smak. A leszcz to właśnie produkt lokalny, tani, zdrowy i nostalgiczny. Idealny, żeby opowiedzieć historię – o wakacjach nad jeziorem, o kuchni naszych babć, o smaku, który nie potrzebuje etykiety "gourmet".