Ten amerykański przysmak zapamiętam na długo. Kanapka z homarem kosztowała krocie
Nie burger ani pizza pozostaną w pamięci moich kubków smakowych po wyprawie do Nowego Jorku. Po skosztowaniu tamtejszego lobster rolls już nigdy nie spojrzę tak samo na europejskie owoce morza.
Planując podróż do Stanów Zjednoczonych, poznanie tamtejszej kuchni traktowałam jako punkt obowiązkowy. Jednak, gdy szukałam w sieci przydatnych informacji, trafiałam na coraz to kolejne listy polecanych miejsc z najlepszymi pizzami, bajglami, hot-dogami, hamburgerami etc. Sęk w tym, że tego rodzaju dania równie dobrze mogę zjeść w Polsce.
Wiele kulinarnych przyjemności, które spotkały mnie w Nowym Jorku, miało swój międzynarodowy rodowód np. peruwiańskie nikkai, meksykańskie burrito czy malezyjska zupa rybna, jednak za punkt honoru obrałam znalezienie smacznego amerykańskiego dania, które nie byłoby fast foodem. I tak trafiłam na budkę sieci Luke's Lobster tuż za mostem Brooklińskim, gdzie kupiłam słynne lobster rolls.
Kurczakowe roladki z marynową cukinią i suszonymi pomidorami. Dodatek do obiadu, który nigdy nie zawodzi
Choć dziś homar kojarzy się z wykwintną kuchnią w ekskluzywnych restauracjach, przed wiekami wcale nie był ceniony, jego mięso uznawano za nietreściwe, więc trafiał głównie do żołądków biedoty, a nawet więźniów. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wzdłuż północno-wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej rozciąga się populacja homara amerykańskiego, który zyskał renomę kulinarną. Szczególną odmianą są homary ze stanu Maine, gdzie chłodniejsze wody wpływają na spowolnienie wzrostu skorupiaków, dzięki czemu ich mięso jest bardziej soczyste, delikatne i mniej słone.
W ofercie Luke's Lobster zainteresowało mnie wyjątkowe trio: rollsy nie tylko z homarem, ale i krewetkami oraz krabem. Choć roladka z homarem rzeczywiście zaskoczyła mnie swoją delikatnością, świetnie wydobytą przez roztopione na bułce masło w połączeniu z majonezem, to jednak mięso z kraba podbiło moje serce. Było bardziej miękkie i słodsze od pozostałych.
Uderzające było jednak to, że amerykańskie owoce morza rzeczywiście są inne w smaku niż te znane mi z Europy - bardziej jędrne i delikatne. Zapewne efekt ten potęgowały przyprawy. Wyczuwalna była nutka oregano, tymianku, czosnku. Składnikiem, którego nie udało mi się rozpoznać, według "tajnej" receptury jest sól selerowa.
Choć moje zamówienie nie było sporych rozmiarów, a roladki sprawdziły się jako treściwa przekąska, a nie danie główne, przyszło mi za nie słono zapłacić. Trzy bułeczki bez problemu mieszczące się w mojej małej dłoni kosztowały 31 dolarów (ok. 112 zł). Gdybym wybrała wyłącznie wersję z homarem, za porcję 4 uncji (113 gram) zapłaciłabym 28 dolarów (ok. 100 zł). Z kolei porcja, która w pełni zaspokoiłaby głodnego wędrowca, czyli 8 uncji (227 gram), kosztowała aż 50 dolarów (ok. 180 zł)!
Skąd tak wysokie ceny? Połów homarów w Ameryce Północnej jest ściśle regulowany w celu ochrony gatunku. Licencjonowani rybacy są zobowiązani do przestrzegania wielkości poławianych skorupiaków, dlatego każdy musi używać specjalnego przyrządu, by zmierzyć odległość od oczodołu do końca pancerza homara. W stanie Maine można pozyskiwać jedynie homary mieszczące się w skali 3,25 cala (83 mm) - 5 cali (130 mm). Jednak większość przybiera większe rozmiary, stąd stosowane "pułapki" muszą posiadać… otwór ewakuacyjny. Zawiłość systemu w pewnym stopniu tłumaczy, dlaczego mięso z homara jest tak drogie. Z drugiej strony ceny homara w polskich restauracjach, które muszą sprowadzać skorupiaki z odległych mórz, są znacznie wyższe.