Zabrałem żonę na Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu. Takich cen się nie spodziewałem
03.12.2023 15:51, aktual.: 03.12.2023 19:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przechadzając się z żoną po wrocławskim jarmarku bożonarodzeniowym, nie mogłem oprzeć się wizji Stefana "Siary" Siarzewskiego, wypowiadającego w "Kilerze" swoją słynną sentencję o rozmachu. I nie, nie chodzi mi tylko o obfitość wystroju, ale również o ceny. Ja naprawdę wiele rozumiem. Ale tego po prostu nie.
Jedno Wrocławiowi trzeba przyznać. W jarmarki bożonarodzeniowe to oni potrafią. Kiedy dotarłem na rynek i przeszedłem się placem Solnym, ulicą Oławską i Świdnicką, nie wiedziałem już, czy trafiłem na świąteczny kiermasz, czy do Disneylandu w szczycie sezonu. 220 domków handlowych (to informacje z portalu wroclaw.pl, bo przecież sam bym prędzej został zdeptany przez tłum, niż to zliczył) rzeczywiście zrobiło na mnie duże wrażenie. A do tego atrakcje, i to takie, że dziękowałem opatrzności, że nie zabraliśmy ze sobą dzieci, bo nie wyszlibyśmy stamtąd do wiosny. A ceny? Mam wrażenie, że jeszcze nigdy tak niewiele nie kosztowało tak dużo.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polskie festyniarstwo ma się dobrze
Kiedy przy okazji 1 listopada komentowałem odwiedziny youtubera Książula na cmentarzu na warszawskim Bródnie i wspominałem o panującej tam atmosferze festynu, nie znałem jeszcze prawdziwego znaczenia tego słowa. Wrocław odmienił to skutecznie. I brutalnie. Od 24 listopada dzieje się tam coś naprawdę wielkiego, za co przychodzi nam jednak słono zapłacić. Ale po kolei. Co oferuje nam wrocławski jarmark świąteczny? Nie pomylę się zbytnio, pisząc, że prawie wszystko.
Według organizatorów wydarzenia, połowa z 220 budek ulokowanych na rynku we Wrocławiu ma serwować jedzenie, a pozostałe — rękodzieło i inne artykuły przemysłowe. Przyznasz, że brzmi to niewinnie, prawda? Dopiero rzeczywistość przywdziewa szaty wyrazu i konkretnego smaczku. I to takiego papryczki Carolina Reaper. Zacytuję w tym miejscu tworzone przeze mnie podczas przechadzania się po wrocławskim jarmarku zapiski. Zrozum fakt, że chłodna aura pozwoliła mi jedynie na bezwzględną lakoniczność.
Wina naturalne (nienaturalnych niestety brak), wódki, nalewki w każdym kolorze kredek, które można zresztą kupić obok. Mydła pachnące i mniej pachnące, miody, rzecz jasna — naturalne. Bombki; czapki; skarpetki; kapcie. Kołacze, ale bez nadzienia, muszę szukać dalej. Oscypki. Gofry, takie bąbelkowe i takie zwykłe. Rissol, czyli takie śmieszne portugalskie paszteciki. Prażone orzechy, wata cukrowa, żelki długie jak lasso Wonder Woman. Kasztany jadalne (z instrukcją jedzenia). Frytki, ale ile! I wszystkie "XXL". Kiełbasy, burgery, hot dogi, churros (sąsiedzi rissolu), langosze, naleśniki. Kawa, herbata, czekolada w uroczym glinianym kubku-buciku.
Na tym pierwsza część moich notatek się zakończyła, ponieważ uznałem, że czego jak czego, ale dobrej gorącej czekolady (i dobrego gorącego grzańca) sobie nie odmówię. Zwłaszcza że chciałem jeszcze za dnia zobaczyć panoramę jarmarku z Mostku Pokutnic, miejscowego punktu widokowego. Zamawiam więc i rzeczywistość dociera do mnie raz jeszcze.
Ile kosztują przekąski na wrocławskim jarmarku? Spore zaskoczenie
Za 200 ml mlecznej czekolady i tyle samo grzańca świątecznego płacę 32 złote. Dorzucam jeszcze 40 zł kaucji za wspomniane wcześniej "urocze gliniane kubki-buciki". Nagle przestają być takie fajne. Uprzedzam tylko żonę, żeby nic nie zniszczyła. Ona mówi mi to samo, bo mamy rozbieżne wersje wydarzeń co do wielu podobnych incydentów.
Grzaniec jest ledwo ciepły, a czekolada bardzo smaczna. Tak przynajmniej każą mi mówić neuroprzekaźniki w mózgu; te odpowiedzialne za uczucie nagrody w postaci cukru. Idziemy dalej, a ponieważ wspięcie się na Mostek Pokutnic wymaga pokonania jakiegoś miliona schodków, po zejściu głodniejemy i idziemy w TO jedno miejsce. Upatrzone już wcześniej, a raczej wywąchane.
Zamawiamy pajdę ze smalcem wzbogaconą ogórkiem i kiełbasą, żurek, bigos i ziemniaki. Wszyscy są tu tacy mili i uprzejmi, że — niech skonam — naprawdę czuję atmosferę zbliżających się świąt. Uśmiechy i poklepywanie po plecach. Cudowny zapach grillowanego mięsa i warzyw, parujące oddechy, George Michael w głośnikach. Niemal nie zauważam tego, że właśnie zapłaciłem 30 zł za kromkę chleba ze świńskim tłuszczem, 37 złotych za bigosik z ziemniaczkiem i dwie "dyszki" za miskę zupy.
Zaczynamy przejadać rachunek za 87 złotych. Jest okej, wszystko w porządku. Ciepłe i sycące. Najlepsze z tego wszystkiego były ziemniaki w mundurkach, chociaż bigos też dobrze doprawiony. Nawet żona chwali, chyba że był to jakiś mocno zawoalowany sarkazm, którego nie zrozumiałem. Mi smakowało, aczkolwiek pieczywo za 30 złotych mogłoby być chociaż trochę chrupiące.
Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu. Cennik powala na łopatki
Przemierzając wrocławski jarmark świąteczny i przyglądając się poszczególnym cennikom, miałem wrażenie, że przed rozpoczęciem całej imprezy zebrała się tam jakaś Wielka Jarmarczna Rada i ustaliła między sobą coś na zasadzie ugody antymonopolowej. Rozmowa przebiegała mniej więcej w taki sposób:
- Dobrze, ustalmy coś. Ile jeszcze Polacy są w stanie zapłacić za to, że dostarczamy im rozrywkę w postaci zjedzenia czegoś nie w domu, tylko przy zbitym z desek zimowym stoliku?
- Trzydzieści złotych! Przynajmniej!
- Czterdzieści. Dadzą i tyle!
- W porządku. Czyli ramy już mamy określone. Tylko czego mają dotyczyć? Wina naturalnego? Pierogów? Kanapki ze smalcem? Frytek? Waty cukrowej?
I wtedy, po krótkiej wymianie zdań, wyrażeniu swoich nadziei, obaw i wątpliwości, ustalono wszem wobec: ta cena będzie dotyczyła absolutnie wszystkiego. Koniec, kropka. Przegłosowano i podjęto decyzję. Jej skutki widziałem podczas całego pobytu na jarmarku we Wrocławiu. A tam:
- Kasztany jadalne "prezent" - 35 zł
- Naleśnik z nutellą - 30 zł
- Langosz z kurczakiem, pieczarkami i żółtym serem - 35 zł
- Gofr bąbelkowy z bitą śmietaną, owocami i polewą - 29 zł
- Wata cukrowa duża - 30 zł
- Wata cukrowa "Huge" - 40 zł
- Pierogi z ziemniakami - 32 zł
- Czeburek z mięsem - 35 zł
- Szaszłyk drobiowy - 39 zł
- Megażelki - 15 zł/szt
I tak dalej, i tak dalej. Według danych przedstawionych na portalu wroclaw.pl jarmark bożonarodzeniowy we Wrocławiu co roku odwiedza około miliona turystów i mieszkańców. Klimat? Bez zastrzeżeń, chociaż to nawet mało powiedziane. Miasto krasnali naprawdę potrafi urządzać tego typu zabawy i z chęcią spędziłbym tam więcej czasu.
Muszę jednak stanowczo zaznaczyć, że obowiązujące tam ceny są dla mnie po prostu niezrozumiałe. Albo inaczej: one są po prostu przykre, bo tak się właśnie czuję, myśląc o tych wszystkich rodzicach, którzy musieli odmówić dzieciakom waty cukrowej tylko dlatego, że ta, w swej dużej wersji, kosztowała 30 czy 40 złotych. Ja wiem, że to na zdrowe wyjdzie, ale...
Jakub Suliga dla Wirtualnej Polski