Zjadłam najdroższy obiad w barze i najtańszy w renomowanej restauracji. Różnica była ogromna
Co dostaniemy, wybierając z barowego jadłospisu najdroższą pozycję? Jak prezentuje się jedno z najtańszych dań w renomowanej restauracji? I najważniejsze: czy cenowa przepaść odzwierciedla różnice w jakości? By to sprawdzić, wdepnęłam do dwóch lokali położnych w centrum Krakowa. Był szok, było zdziwienie i, niestety, wielkie rozczarowanie.
22.10.2023 | aktual.: 22.10.2023 14:58
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie miejsca wybrałam? To bar mleczny "Pod Temidą" doskonale znany nie tylko krakowianom, ale i przecież często stołującym się tam turystom oraz położony w sercu miasta "Wierzynek", czyli najstarszą krakowską restaurację. Na jednej szali mamy więc ekskluzywny lokal słynący z wykwintnej kuchni i królewskich wnętrz, na drugiej zaś cieszący się gigantyczną popularnością bar mleczny (kolejki turystów w sezonie mówią same za siebie). Oba lokale są podobnie oceniane (oczywiście w swojej randze) według opinii Google, oba też znajdują się w sercu miasta. To ostatnie jest czynnikiem istotnym, gdyż miejsca zlokalizowane w centrum zazwyczaj są po prostu droższe od innych.
Obiad w barze mlecznym. Cena i jakość dużym zaskoczeniem
Bez wcześniejszego planowania, spontanicznie udałam się do baru mlecznego i... nie ukrywam, przewróciłam oczami. Przyzwyczajona do cen z krakowskich barów "Społem" czy "Miła" doznałam małego szoku, kiedy za danie główne przyszło mi zapłacić 38,90 zł (dodam jednak, że baru "Pod Temidą" nie ma na ministerialnej liście dotowanych barów mlecznych, stąd też wyższe ceny). Najdroższy w barowym jadłospisie był zestaw z polędwiczką wieprzową z duszonymi pieczarkami, ziemniakami i miksem surówek. W tej samej cenie był też dewolaj, ale że polędwiczka jest większym wyzwaniem, postawiłam na nią.
Na danie czekałam kilka minut. W międzyczasie znalazłam dla siebie miejsce przy oknie z widokiem na ulicę Grodzką. W lokalu nie było tłumów, ale to zrzuciłam na karb końcówki sezonu oraz wczesnej pory (była godzina 12). I kiedy umościłam się na drewnianym krześle, usłyszałam okrzyk pani zza lady, wzywający mnie do podejścia po zamówienie.
Zapach i wygląd dania były zachęcające. Zaczęłam od surówek: selerowej, z kiszonej kapusty i kapusty czerwonej. Do żadnej nie miałam zarzutu, były świeże i chrupiące. Dodałabym jedynie kapkę zieleniny. Tej natomiast nie brakowało na ziemniakach. Koperkiem oprószono całkiem pokaźną porcję tłuczonych kartofli. Puszyste, gładkie, pozbawione grudek i przede wszystkim świeże, nie sprawiały wrażenia jakby były z bemara.
Ale to nie ziemniaki były gwoździem programu, a polędwiczka, która ukryta była pod górą duszonych pieczarek. O ile kubki smakowe mnie nie zwodzą, to grzyby były podsmażone na maśle. Lekko chrupiące, delikatnie doprawione, ale nie mdłe. Pod nimi zaś znajdowały się kawałki polędwicy, ubite na bardzo cienkie plastry i podsmażone w mące, czyli na peerelowską modłę. Moim zdaniem polędwicy po prostu "ukręcono łeb", pozbawiono ją wszystkiego tego, z czego słynie - delikatności, soczystości, kruchości. Było to wielkim rozczarowaniem, a szkoda, bo cała reszta zasługiwała na naprawdę dobrą notę. Także owocowy kompot.
Obiad po królewsku. Tanio nie jest, ale czy smacznie?
W "Wierzynku" natomiast na obiad planowałam zjeść danie najtańsze w karcie (główne danie, tzn. nie przystawkę, nie deser, nie zupę). I tak jak przewróciłam oczami w barze mlecznym przy płaceniu, tak tutaj już przecierałam je ze zdumienia. Najmniej, bo 64 zł kosztował kwiat cukinii ze słonecznikiem i nowalijkami. Szybko jednak moją uwagę zwróciła kolejna pozycja, czyli polędwiczka wieprzowa w sosie borowikowym i burakami zasmażanymi z ziemniakami konfitowanymi. Kosztowała 72 zł. Niemało (delikatnie rzecz ujmując), ale postanowiłam dopłacić 8 zł więcej niż za kwiat cukinii i sprawdzić, jaką polędwiczkę serwuje się w "Wierzynku".
Zobacz także
Mówi się, że w takich miejscach liczy się też "experience". Rzeczywiście, nie mogę ominąć kwestii obsługi i tego, jak zostałam ugoszczona. Zaproponowano mi miejsce na piętrze kamienicy, przy oknie. W międzyczasie uraczono mnie małą porcją pasztetu z dziczyzny z żurawiną i chipsem z tortilli. Niezwykle uprzejmy kelner krzątał się, by na stole panował nienaganny porządek, a samą polędwicę zaserwował mi w białych rękawiczkach, odkrywając przede mną srebrną pokrywę.
Pod nią zaś znajdował się talerz wypełniony po brzegi. Nie wiem, czy spodziewałam się mikroskopijnej porcji, czy może nie aż tak sowitej. Tak czy siak, obfitość dania mocno mnie zaskoczyła. Myślę też, że w "Wierzynku" porcja była większa od tej serwowanej w barze mlecznym. Ale tak, wiem. To wciąż 40 zł kontra 70 zł.
Buraczki rozpływały się w ustach, miały lekko czosnkowy posmak, były bardzo kremowe. Ziemniaki bez problemu kruszyły się pod nożem, a przez to, że nie pływały w morzu przypraw i tłuszczu, pozwoliły polędwiczce zagrać pierwsze skrzypce. Tę natomiast, skąpaną w intensywnie grzybowym sosie, rzeczywiście można nazwać gwoździem programu. Była delikatna, soczysta, krucha. Jednym słowem: idealna.
Ekskluzywna restauracja kontra bar mleczny
Ale żeby nie było zbyt kolorowo, to chciałbym też wspomnieć o wodzie, która w "Wierzynku" kosztowała... 26 zł (konkretniej: to cena za butelkę o pojemności 0,7 l). I może nawet nie cena dania, ale tej wody jest, moim zdaniem, niemałym absurdem. W barze mlecznym natomiast za szklankę kompotu zapłaciłam 6,5 zł. Tym samym rachunki wzrosły do 98 zł(!) w "Wierzynku" i 45,40 zł w barze "Pod Temidą". I teraz rzeczywiście różnica staje się spora, bo ponad dwukrotna.
Jak to teraz podsumować? Z jednej strony mamy przepyszny obiad podany w królewskim stylu, ale za całe 72 zł (w tym gratisowe "czekadełko"). Z drugiej zaś - jest dużo tańszy posiłek, smaczny, ale z przykrym wyjątkiem i serwowany w barowych warunkach. Daleka jestem do odsądzania od czci i wiary restauracji drogich, pod warunkiem, że jakość jedzenia i obsługi jest adekwatna do cen (poza tą nieszczęsną wodą). Jednak sercem stoję za barami mlecznymi, które spełniają przecież ważną społeczną rolę i serwują jedzenie "jak u mamy".
Sama uwielbiam krakowskie bary mleczne, ale będąc zupełnie szczerą i skupiając się wyłącznie na jedzeniu, uważam, że jednak "Wierzynek" przechyla szalę zwycięstwa na swoją stronę. W tym konkretnym przypadku (co podkreślam) pieniądze wydane na obiad z polędwicą, były pieniędzmi lepiej wydanymi. Po prostu.
Karina Czernik, dziennikarka Wirtualnej Polski