W Wietnamie zjadłam po raz pierwszy. Nigdy nie zapomnę tego smaku
Wychodzę z założenia, że charakter danego kraju lub regionu, obcą kulturę czy egzotyczne tradycje najlepiej poznaje się poprzez kuchnię. Próbując lokalne dania, przede wszystkim te przygotowywane na ulicznych grillach, targach i w małych rodzinnych restauracjach można dowiedzieć się naprawdę sporo o ludziach i ich zwyczajach. Poza tym odkrywanie nowych smaków jest zawsze ekscytującą przygodą. Tak też było w przypadku mojej podróży po Wietnamie.
29.09.2024 | aktual.: 29.09.2024 18:25
Od Ho Chi Minh, poprzez Nha Trang i inne nadmorskie miejscowości, aż do wietnamskiej wioski i w końcu do stolicy – Hanoi – można się naprawdę rozsmakować. Czasem również nieco kulinarnie zdziwić. Co mnie najbardziej zachwyciło, a czego raczej bym nie poleciła?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na dobry początek – wietnamska kawa, która potrafi zaskoczyć
Wietnamczycy piją kawę, kochają kawę i zdecydowanie są z niej dumni. Widać to na każdym kroku. Kawę możemy kupić w kawiarni, maleńkiej restauracji i wprost z ulicznego "wózka". O każdej porze dnia.
Nie wszyscy wiedzą, że Wietnam jest drugim co do wielkości producentem kawy na świecie. Aromatyczne ziarna i przygotowywany z nich napój, są tutaj bardzo popularne, a do wyboru mamy zarówno arabicę, jak i robustę.
Zobacz także
Podróżując po Wietnamie, możemy oczywiście napić się importowanej kawy, np. włoskiej, przygotowywanej klasycznie w ekspresie (to opcja dostępna w kawiarniach raczej w większych miejscowościach), jednak ciekawszym rozwiązaniem jest spróbowanie kawy wietnamskiej — ma zdecydowanie inny smak i aromat, niż te, jakie znamy. Co interesujące, tutejsza kawa różni się wyraźnie smakiem i aromatem w zależności od miejsca. Ta w Sajgonie miała dobrze wyczuwalny waniliowy zapach, z kolei kawa na wybrzeżu, zwłaszcza na Nha Trang czy Da Nang oferowała nuty kakao. Dopytywałam o owe walory smakowo–zapachowe myśląc, że kawa wietnamska ma jakieś dodatki. Otóż nie. Dodatkowo, jako ktoś, kto jest przyzwyczajony do mocnej, aromatycznej, czarnej kawy bez grama cukru, wciąż wydawało mi się, że lokalna kawa jest trochę słodka. A w rzeczywistości słodzona nie była. Najdziwniejszy smak i aromat miała kawa w Hanoi. I muszę przyznać, że niestety tam wypadała słabo.
Wietnamczycy piją kawę najczęściej słodzoną, z mlekiem i z lodem. Dlatego, zamawiając napój w wersji klasycznej, warto wyraźnie podkreślić: "no sugar, no milk, hot". Dla Wietnamczyków to wcale nie takie oczywiste.
Będąc w Wietnamie, z pewnością warto spróbować kawy z jajkiem (egg coffee), która powstaje z połączenia kawy, żółtek, mleka lub śmietanki i oczywiście cukru, choć można poprosić o niesłodzoną. Inną ciekawą opcją jest kawa solona (kawa, mleko, śmietanka, sól) oraz kawa kokosowa (z mlekiem kokosowym lub śmietanką kokosową).
Muszę też wspomnieć o wietnamskim zaparzaczu do kawy, jakim jest phin. Składa się on z czterech elementów – kubeczka, sitka, talerzyka (podstawki) i pokrywki. Zaparzana w nim kawa dość wolno spływa do kubeczka, zatem trzeba w tym przypadku uzbroić się w cierpliwość, mieć czas i… podejście Wietnamczyka.
Zobacz także
Lokalne owoce smakują obłędnie
Będąc w Wietnamie, koniecznie trzeba zasmakować w lokalnych owocach. Mango, marakuja, banany, melony i arbuz, pomarańcze, pomelo, smoczy owoc (pitaja), liczi czy mangostan smakują zupełnie inaczej, niż te, jakie możemy kupić w sklepach w Polsce.
Są słodsze i bardziej wyraziste, pachną obłędnie. Nie ma się w sumie czemu dziwić. Owoce dojrzewają naturalnie w pełnym słońcu i przy dużej wilgotności powietrza. To w zasadzie rajskie warunki dla wszelkiej roślinności. Brak długiego transportu czy magazynowania również działa na korzyść lokalnych owoców. A legendarny durian? Cóż, ja uważam, że wcale nie śmierdzi. Wręcz przeciwnie.
Sekret smaku ryb i owoców morza tkwi w ich świeżości i prostocie przygotowania
Będąc w Nha Trang, Da Nang, Hoi An czy Hue koniecznie trzeba spróbować ryb i owoców morza, których jest tutaj całe bogactwo. Sekret ich smaku tkwi przede wszystkim w świeżości. Wszak jesteśmy na wybrzeżu i wszelkiego typu "morskie" potrawy mamy na wyciągnięcie ręki. Dodatkowo znaczna część złowionych ryb czy homarów zamieszkuje jeszcze jakiś czas restauracyjne akwaria, z których – po wyborze klienta – ląduje na stole.
Wietnamczycy przygotowują ryby i owoce morza raczej w prosty, nieudziwniony sposób. Dlatego jeśli ktoś jest w tej kategorii dań smakoszem, na pewno się nie zawiedzie. Jeśli miałabym wymienić tutaj coś, co szczególnie zapadło mi w pamięci, byłby to tuńczyk w liściu bananowca (wyborny i bardzo popularny), homar z masłem i czosnkiem oraz grillowane kalmary i małe ośmiorniczki (znajdziemy je zarówno w restauracjach, jak i na targu, podawane na patyczkach wprost z grilla).
Wietnam grillem stoi, a dokładnie grillowanym mięsem, owocami morza i wybitnym tofu
Obok dań smażonych, pieczonych i stir-fry w Wietnamie niezwykle popularne jest grillowanie. Ten rodzaj przygotowywania potraw dominuje na ulicach i na targach, a także w małych, rodzinnych restauracyjkach. To właśnie w tych miejscach warto się na coś skusić.
Przez miesiąc podróżowania po Wietnamie można spróbować całkiem sporo lokalnego jedzenia z grilla. Muszę przyznać, że najciekawsze propozycje w tym zakresie stanowiły grillowane skórki i uszy wieprzowe, podroby, kurze łapki, ośmiorniczki. Jeśli kogoś odrzuca sama myśl o jedzeniu kurzych łapek, może sięgnąć po coś bardziej klasycznego, np. grillowaną wieprzowinę, czy coś w rodzaju podłużnego klopsika z mięsa mielonego.
Największym i najprzyjemniejszym zaskoczeniem było dla mnie grillowane tofu. Delikatne i puszyste, jak chmurka. Palce lizać!
Glony i inne zielone coś
W Wietnamie mamy dużo zieleniny – w zupie Pho, jako świeży dodatek do dań stir-fry, jako nadzienie sajgonek. Sałata, różne odmiany kolendry, świeża mięta czy zielona cebulka obecne są niemal w każdej potrawie.
Jeśli jednak zajrzymy do restauracji serwującej ryby i owoce morza, możemy natknąć się na inny rodzaj "zieleniny". Glony i im podobne (nie mogłam rozszyfrować, co to było, a nazw w języku angielskim najczęściej brakowało) mogą niektóre osoby przerazić, jednak trzeba przyznać, że smakują bardzo, bardzo dobrze i świetnie komponują się z pozostałymi daniami.
Na deser dostaniemy w Wietnamie przede wszystkim owoce lub sticky rice w wersji na słodko
Nie jestem miłośniczką słodkości, stąd też nie rozglądałam się w Wietnamie za słodkimi daniami, czy też deserami. W zasadzie trudno powiedzieć, aby istniały w tej kategorii jakieś tradycyjne przysmaki w dużej ilości. Standardowo, po posiłku, jako forma deseru obecne są owoce. I tyle.
Czasem na targu lub na ulicy można kupić:
- coś w rodzaju naszych polskich pączków, tyle że z mąki ryżowej,
- coś, co przypomina nasze galaretki,
- ryż z pieczonym bananem zawinięty w liść bananowca,
- mango cake, czyli ciasto ryżowe z nadzieniem z sezamu, chyba z orzechów i na pewno z cukru (swoją drogą ciekawe, że mango cake nie ma nic wspólnego z owocem mango).
Ja zdecydowałam się na mango sticky rice. To kleisty ryż podawany ze świeżym mango i mlekiem kokosowym. Proste, w sam raz słodkie i z kategorii tych zdrowszych.
Dla odważnych – żaby, które najpierw widzimy w akwarium przed restauracją
Jeśli ktoś oczekuje, że wietnamskie jedzenie go przerazi, będzie odpychające czy niesmaczne – raczej nie ma na co liczyć. Z tzw. obrzydliwości widziałam jedynie jakieś robaki na targu (wyglądały jak fasolka, były chyba wysuszone i przeznaczone do dalszej obróbki) i ciemnozielone, obślizgłe żaby w akwarium przed restauracją, w której można było je oczywiście zjeść. Okazji ku temu nie było, ale myślę, że na talerzu żaby prezentowałyby się zdecydowanie apetyczniej, niż w akwarium. Węże, szczury czy psy to z kolei zwierzęta, których mięso zjadane jest jedynie w wybranych regionach kraju, raczej rzadko. Dla przykładu, mięso psa uchodzi w północnym Wietnamie za rarytas. Aby zasmakować w tak nietypowych mięsach, trzeba się zatem nieco postarać.
Katarzyna Polczyk dla Wirtualnej Polski