Zjadłem najdroższe placki ziemniaczane w życiu. Już wiem, czy było warto iść do Magdy Gessler i płacić aż tyle
Placek ziemniaczany za 52 złote to zdaniem wielu gruba przesada. Tyle właśnie kosztuje ta klasyczna potrawa w restauracji Magdy Gessler zlokalizowanej na warszawskim Wilanowie. Postanowiłem skosztować placka z ziemniaków za pół stówy w Słodki Słony Familia. I teraz czuję, jakby ktoś rzucił na mnie klątwę.
13.10.2024 12:43
Ulokowanie Słodkiego Słonego Familii, młodszej siostry kultowej cukierni z gastronomicznej rodziny słynnej Magdy Gessler, nie wydaje się przypadkowe. Szlachetne centrum Wilanowa, zwane przez miejscowych Wilanowem "królewskim", pełne jest eleganckich miejscówek, w których można wygodnie rozsiąść się ze swoim laptopem i – głaszcząc dopiero co ulizanego u groomera pudelka – oddać się brunchowi, lunchowi czy biznes-spotkaniom w miłym gronie. Co mam przez to na myśli? To, że jeśli istnieje miejsce w Warszawie, w którym obowiązujące w Słodkim Słonym Familii ceny nikogo nie zszokują, to zapewne są to właśnie okolice Royal Wilanowa.
Czy jest więc coś złego w tym, że za placka ziemniaczanego w cukiernio-restauracji Magdy Gessler trzeba zapłacić 52 złote? I czy w ogóle warto zapłacić taką kwotę za popularne danie? Postanowiłem to sprawdzić. Zdradzę jednak od razu, że jestem stanowczym orędownikiem dwóch porzekadeł. Po pierwsze: wszystko jest warte tyle, ile ktoś jest w stanie za to zapłacić. Po drugie: wolnoć Tomku w swoim domku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kwiaty, papugi, ananasy – w stylu Magdy Gessler
Trudno oprzeć się wrażeniu, że wnętrze Słodkiego Słonego Familii zostało przemyślane w każdym calu. Plotki na mieście (i w internecie) głoszą, że tym aspektem lokalu na Wilanowie zajmowała się osobiście Magda Gessler. I, niech mnie licho, ja w to wierzę. Wystrój jest wyjątkowy i — jeśli mogę tak to określić — charyzmatyczny. W tej restauracji nic nie zostało pozostawione przypadkowi. W oryginalny sposób urządzony jest każdy kawałek przestrzeni. Urocze tapety na ścianach, florystyczne akcenty na każdym stoliku, ręcznie malowane obrazy, wyszywane ananasy na kolorowych poduszkach i krokodyle na oparciach krzeseł. Nawet w łazience – utrzymanej w ładzie i schludności – ściany ozdabiają tulipany i chaberki. Słowem: czuć magię i unikatowość na każdym kroku.
Na prawo od wejścia znajduje się witryna cukiernicza, a urzędująca za nią obsługa zapytała mnie, czy podawać wszystkie karty, czy tylko lunchową. Dziarsko stwierdziłem, że wszystkie, nie zważając na to, ile zajmie mi przyniesiona lektura. Usiadłem przy stoliku, przez chwilę podziwiałem obraz powieszony za mną (nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że znajduje się na nim sama Magda Gessler), po czym zatopiłem się w treści menu. Wokół kręciło się sporo ludzi.
Lunch, menu główne, a może woda z kranu?
Serwowany na lunch kapuśniak i pulpety w sosie pomidorowym mnie nie zainteresowały. Postanowiłem zaszaleć i wybrać swój posiłek z głównej karty. Przez chwilę kusiła mnie opcja konfitowanego udka z kaczki z gratin truflowym, ale ostatecznie postawiłem na większą klasykę. Placek ziemniaczany z sosem kurkowym za 52 złote? Poczułem się wręcz zmuszony do przetestowania tego rozboju w biały dzień. Zamówiłem. Obsługa spisywała się bez zarzutu – uprzejmość, uśmiech na twarzy, szybkie reakcje; wszystko na wysokim poziomie. "Przypisana" do mojego stolika kelnerka musiała się nawet zmierzyć z pewnym wyzwaniem. Zapytałem ją bowiem, czy lokal słynnej Magdy Gessler nadąża za nowymi gastronomicznymi trendami i czy można w niej dostać darmową wodę.
— Nie, ale zrobimy dla pana wyjątek. Już idę nalać — usłyszałem w odpowiedzi.
Szybko zaprotestowałem, tłumacząc, że nie chcę uniknąć płatności, tylko poznać zasady panujące w lokalu.
Czy uprzejma reakcja kelnerki była wynikiem tylko i wyłącznie tego, że przykułem wcześniej jej uwagę fotografowaniem wnętrza restauracji? Z całą pewnością do lokali Magdy Gessler dość często udają się wszelakiej maści recenzenci i obsługa musi być na to wyczulona. Cóż, tego nie wiem i nigdy się nie dowiem. Tak czy inaczej, raz jeszcze pozostaje mi podkreślić, że pracownicy Słodkiego Słonego wykazali się świetnym profesjonalizmem.
Placek ziemniaczany za 52 zł
Po około 15 minutach od momentu złożenia zamówienia na moim stole pojawił się elegancki talerz z plackiem ziemniaczanym. Moja pierwsza reakcja nie była pozytywna. Nie była też stricte negatywna. Po prostu to, co zobaczyłem przed sobą, lekko mnie zdziwiło. Placek ziemniaczany w Słodki Słony Familia zdecydowanie wyróżnia się swoją strukturą. Starte na dużych oczkach kartofle zwykle sprawiają, że ta potrawa staje się bardziej chrupiąca, ale czy to, co przed chwilą mi zaserwowano, nie stanowi klasycznego przykładu przerostu formy nad treścią? Do tego zielona oliwa, kiełki groszku i pyłek z czarnych oliwek (przez chwilę myślałem, że to spalenizna, ale świetnie zaznajomiona z podawanym przez siebie jedzeniem kelnerka wyprowadziła mnie z tego błędu). To wszystko wyglądało więcej niż podejrzanie.
Rozkopując zawartość talerza dotarłem do skrytych pod spodem kurek. Całość była smaczna, mocno słona (cóż, ja to akurat lubię), dobrze skomponowana. Placki ziemniaczane zostały pozbawione całej puszystości na rzecz chrupkości, ale uważam ten zabieg za świadomy i usprawiedliwiony. To dla mnie bardzo ważne – wiedzieć, że zaserwowane mi danie nie jest efektem przypadku, lecz skrzętnie przestrzeganej receptury. Najadłem się i poprosiłem o rachunek. Zapytałem jeszcze o dwie rzeczy: czy można doliczyć napiwek kartą (można), i czy w przypadku odwiedzin z większą ilością gości można dzielić rachunki (nie można, przynajmniej teoretycznie).
Słodki Słony Familia — czy warto zjeść u Magdy Gessler?
Powróćmy na chwilę do pytania, które zadałem na początku tego artykułu. Czy jest coś złego w tym, że za placka ziemniaczanego w Słodkim Słonym trzeba zapłacić 52 złote? Absolutnie nie. To nie jest złe. Nie ma nic karygodnego ani w tej cenie, ani w dużej marży, ani w postawieniu chrupkości nad puszystością. Goście przychodzący do restauracji często zapominają o tym, że płacimy nie tylko za potrawę, ale także za to, gdzie jemy. I nie chodzi mi wcale o to, że placek ziemniaczany za 52 złote jest firmowany sławnym nazwiskiem, lecz o to, że wystrój popularnego lokalu musiał kosztować krocie (ale dzięki temu teraz przyjemnie się tam je), a czynsze w królewskiej dzielnicy są raczej z kategorii gigantycznych.
I chociaż to były najdroższe placki ziemniaczane, jakie jadłem w życiu, to byłem zadowolony z wizyty w Słodkim Słonym Familii. Czy podziałała na mnie "klątwa", zaklęcie rzucone przez Magdę Gessler? Być może trochę tak! Ale posiłek też mnie usatysfakcjonował, chociaż oczywiste jest to, że rachunek był wysoki. Co jeszcze? Cóż, woda za 10 złotych to barbarzyństwo i uważam, że każda restauracja powinna przemyśleć wprowadzenie darmowej kranówki, bo o zaletach spożywania tego rodzaju wody mówi się już od dawna. Zdziwiło mnie jeszcze jedno. Na dole menu odnalazłem informację, że 10-procentowy serwis doliczany jest do rachunków powyżej 100 zł. Nie dla stolików powyżej 4, 6 czy 8 osób, tylko do rachunków. Biorąc pod uwagę to, że mój "check" opiewał na 62 złote, a zjadłem tylko placka i popiłem go wodą, sam bez najmniejszego problemu przekroczyłbym rzeczoną stówę. To chyba kolejna rzecz, która nie jest do końca w porządku.
Jakub Suliga dla Wirtualnej Polski